Zerwałam się na nogi skoro świt. Przynajmniej tak mi się wydawało. Po szybkim spojrzeniu rzuconym na zegarek stojący na mojej nocnej szafce, zdałam sobie w jak potwornym byłam błędzie. Miałam pół godziny na to, by znaleźć się w szkole. Z krzykiem zerwałam się z łóżka i pochwyciłam ubrania przygotowane przeze mnie dzień wcześniej. Za ten czyn powinnam napisać dla siebie balladę pochwalną. Pochwyciłam torbę z krzesła, także przygotowaną wcześniej i schodząc po schodach, równocześnie rozczesując włosy, zeszłam na dół i weszłam do kuchni głośno jęcząc pod nosem. Tam powitała mnie mama, która wykładała na talerze świeżo zrobioną jajecznicę na bekonie. Aż ślinka mi pociekła z zachwytu.
- Dzień dobry śpiochu! - zawołała, stawiając mi pod nosem talerz gdy siadałam na krześle. Za rzadko doceniałam jej ciepłe gesty.
- Dlaczego wcześniej mnie nie obudziłaś? - spytałam z wyrzutem, wkładając do ust ogromną ilość śniadania. Zajadałam ją wraz z tostami niczym najprawdziwszy barbarzyńca.
- Bo wczoraj położyliśmy się późno spać i uznałam, że przyda ci się tych kilka ekstra minut snu.
- W pierwszy dzień szkoły? - przełknęłam głośno jedzenie i wymierzyłam oblizany do czysta widelec we własną rodzicielkę. - Tylko na mnie spójrz. Pierwsze wrażenie w nowej szkole właśnie mam kompletnie zrujnowane.
- I tak nigdy się nie malujesz ani się specjalnie nie czeszesz.
- Nie o to mi chodziło - odparłam markotnie. Miło, że i moja własna rodzicielka dostrzegała jak małą wagę przywiązywałam do własnego wyglądu. Zaczęłam już kompletnie zrezygnowana skubać rąbek czarnych ogrodniczek, które miałam na sobie tego poranka. Dorzuciłam do nich czarną koszulę w słoneczniki, mając nadzieję, że ich żółć podniesie mi dzisiaj samopoczucie. Musiałam prezentować się co najmniej dziwacznie. Mama zmierzyła mnie ciepłym spojrzeniem.
- Jesteś piękna taka, jaka jesteś. Tylko i wyłącznie to miałam na myśli.
- Jasne - mruknęłam niemrawo i odstawiłam prawie opróżnioną szklankę z sokiem pomarańczowym na blat. Mama pochwyciła moją ostatnią grzankę w serwetkę i wskazała dłonią na drzwi.
- Jeśli teraz nie wyjdziemy, obie się spóźnimy. Dzisiaj zrobię wyjątek i cię odwiozę - posłałam jej jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Od lat zmuszała mnie i brata do chodzenia do szkoły na pieszo. Uważała, że ruch z rana i świeże powietrze jest lepszą pobudką niż wielki kubeł kawy. Zakładając znoszone trampki na stopy wcisnęłam do torby zebrane pośpiesznie drugie śniadanie Archera. Wiedziałam, że miało mi się za to ostro oberwać po szkole. Mając przed sobą wizję rychłej śmierci głodowej lub kocówy, decydowałam się bez wahania na to drugie. Wypadłam przed dom w pośpiechu, pośpiesznie związując włosy w potarganą kitkę. Mama jedynie przewróciła oczami widząc moją fryzurę. Jedynie wzruszyłam ramionami i władowałam się z buciorami na miejsce pasażera u jej boku. Nie była z tego powodu nawet drobinę zadowolona.
Pośpieszałam mamę w myślach, popijając ukradkiem jej kawę, modląc się bym nie spóźniła się do szkoły pierwszego dnia. Miałam dość wejść smoka na najbliższe sto lat. Ledwo rozbudzona nie miałam nawet czasu się porządnie zestresować. Przeanalizować każdej opcji ośmieszenia się w tłumie znajomych, bądź co najgorsze, strategii podziału stolików w stołówce pomiędzy kliki. Coś nieprzyjemnie przewróciło mi się w brzuchu, gdy dotarł do mnie ogrom rzeczy, na które zdecydowanie nie byłam jeszcze gotowa.
Gdy samochód zajechał pod główne wejście, zegar wybił godzinę 8. Po całej okolicy potoczył się dźwięk dzwonka wzywającego na pierwszą lekcję. Skrzywiłam się, nie mając nawet pojęcia czym ona dla mnie nawet jest. Wypadłam z samochodu biegiem i niczym oparzona pognałam w stronę wielkiego, kremowego budynku. Wbiegłam zdyszana po wejściowych schodach i otworzyłam zamaszyście drzwi do środka. Puściłam się biegiem w stronę auli, na której miało się odbyć pierwsze spotkanie z dyrektorem przed rozpoczęciem lekcji. Wiedziałam gdzie się ona znajduje tylko i wyłączne dzięki wycieczce zapoznawczej po szkole, którą odbyłam kilka tygodni wcześniej. Przed wejściem na aulę wzięłam głęboki wdech. Zza drzwi usłyszałam donośny głos dyrektora. Przygryzłam nerwowo wargę i uchyliłam delikatnie drzwi, zaglądając do środka. Na całą widownię padał cień, co dawało mi idealną przykrywkę do szybkiego wdarcia się do środka. W pół pochylona pognałam do pierwszego wolnego siedzenia, na które opadłam z niewysłowioną ulgą. Nie zaskoczył mnie fakt, że następne długie minuty spędziłam męcząc się, wysłuchując przemówienia głowy naszej szkoły na temat ciężkiej pracy, poświęcenia i oddania nauce. Po jego niesamowicie pouczającym przemówieniu, wszyscy koszmarnie znudzeni uczniowie, ze mną włącznie, zaczęli głośno klaskać. Wszyscy chcieliśmy mieć to już za sobą.
CZYTASZ
Bella Clairiere and City of Legends (I)
Про вампировAnaisse Di Breu nigdy nie pomyślałaby, że miasto, w którym się wychowała, może skrywać jeszcze przed nią jakiekolwiek tajemnice. Bella Clairiere, małe miasteczko słynące z niezwykłej historii i malowniczych krajobrazów, wydaje się zbyt idealne, by m...