Rozdział 10.

12.9K 814 121
                                    

Tego dnia na szkolnej stołówce było wyjątkowo głośno. Na dworze lało jak z cebra i wszyscy uczniowie postanowili schować się właśnie tutaj. Był taki tłok, że dopchanie się do baru po coś do zjedzenia wydawało się niemożliwe. Pierwszy raz szczerze ucieszyłam się z kanapek zrobionych przez moją mamę. Oszczędziła mi tym 30 minutowe stanie w kolejce. Podzieliłam się śniadaniem z Madlene, która poddała się gdy tylko weszła na stołówkę.

- Chyba nadeszła Apokalipsa. Ludzie czekają w kolejce po stołówkowe żarcie - to były jej pełne niedowierzania słowa gdy zobaczyła gdzie kończy się ogonek czekających uczniów. W tym czasie Chelsea dopadła do wolnego stolika i zajęła nam wszystkim miejsca. Poszłyśmy tam jak na rozkaz i usiadłyśmy. 

W tej chwili walczyłam właśnie z groszkiem w mojej sałatce, który jak na złość, nie chciał się dać nabić na widelec. Ze złością mocno wbiłam widelec w pojemniczek po raz kolejny, a groszek ku mojemu rozbawieniu poszybował wprost w oko Chelsea.

- Rany, Isse uważaj w kogo rzucasz jedzeniem  syknęła, trzymając się za oko. Pstryknęła w moim kierunku moim własnym groszkowym pociskiem. W porę się uchyliłam i jedzeniem niechybnie oberwała uczennica siedząca za mną. Aż syknęłam pod nosem, szykując się na najgorsze. Chelsea trafiła nie w tę cheerleaderkę, co trzeba. Ta, tak jak przewidywałam, zerwała się ze swojego miejsca jak oparzona i rozpoczęła swój dramatyczny wrzask, bo ziarenko utknęło w jej misternie ułożonej czuprynie. Schowałam twarz w dłoniach, a Chelsea jedynie się temu wszystkiemu przyglądała, chcąc powstrzymać śmiech. Nasza ofiara powoli rozglądała się po sali w poszukiwaniu winnego. Siedziałam spokojnie, powstrzymując łzy napływające mi do oczu. Nie mogłam się roześmiać, bo domyśliłaby się, że to nasza sprawka. Chelsea nie była jednak tak silna jak i ja i ryknęła ze śmiechu chwilę potem, co tak wystraszyło siedzącą obok Madlene, że ta spadła z ławki do tyłu nie mogła się podnieść. Tego było za wiele. Zawtórowałam po chwili Chelsea odrzucając głowę do tyłu śmiejąc się serdecznie. Musiałam złapać się za brzeg ławki, by nie pójść w ślady właśnie podnoszącej się z ziemi Madlene. I ona dołączyła do naszego wybuchu wesołości szybciej, niż byśmy tego chciały. 

Wiedziałam, że swoim zachowaniem ładuję się w potworne kłopoty. Stolik cheerleaderek spoglądał na nas groźnie, co tylko spowodowało, że mój śmiech przeobraził się w histeryczny charkot. Blondynka, którą niechcący zaatakowałyśmy miała na imię Maria i bez zastanowienia widząc naszą reakcję, nie tylko rzuciła w naszym kierunku wiązanką przekleństw, ale  także pochwyciła w swoją wolną dłoń sałatkę, którą jadła. W jej oczach pojawił się złośliwy błysk. W momencie, w którym, niczym w zwolnionym tempie, sałatka leciała w naszym kierunku, ktoś na sali wrzasnął:

- Bitwa na żarcie! - właśnie wtedy rozpętało się najprawdziwsze piekło. Madlene nie myliła się tak bardzo, co do nadchodzącej prędko Apokalipsy. Ona właśnie się działa, a ja miałam zapłacić za to swoją głową. Albo zawieszeniem. Jedno jak i drugie wydawało się dla mnie wtedy wyjątkowo tragiczne.

Wyglądało to ja w filmie o nastolatkach, które tak często oglądałam. Ludzie darli się na siebie i rzucali w siebie czym popadnie. Blaise spłoszony, że ubrudzi swoje absurdalnie drogie ciuchy, schował się pod stołem ale widząc, co już pod nim leży, uciekł gdzie pieprz rośnie. Uczniowie wzięli go wtedy za wspaniały cel i udekorowali jego biały sweterek dużą ilością sosu pomidorowego.

Wiedziałam, że to co się teraz działo na stołówce, było przypadkowo moją zasługą. Ludzie wokół wariowali i ciskali w siebie wszystkim co mieli w zasięgu ręki. Położyłam sobie na głowę, w kompletnym zrezygnowaniu, tacę i czekałam, aż pokończy się wszystkim jedzenie. Chelsea wtopiła się w tłum rzucających w siebie dzieciaków. Umazana była przeglądem menu stołówki od stóp do głów. Madlene podążyła za Blaisem chowając się za filar. Ja zaś siedziałam spokojnie na swoim miejscu i czekałam na koniec. Ktoś nade mną zaśmiał się przerażająco. Spojrzałam w górę, co okazało się ogromnym błędem. Wtedy nastała dla mnie chwilowa ciemność. Krzyknęłam i poderwałam się jak oparzona ze swojego miejsca. Ciasto z bitą śmietaną wylądowało z plaśnięciem na podłodze, a jego resztki starłam z twarzy rękawem od lawendowego sweterka, w różnokolorowe plamy od jedzenia, którym mnie uraczono. Przede mną stał Chad z Pierrem zaśmiewający się ze mnie do łez. Pochwyciłam plastikową butlę z majonezem i cisnęłam w ich kierunku sosem. Zareagowali natychmiastowo. Pierre chwycił mnie w pół, a Chad wylał mi na głowę zieloną galaretkę. Nie miałam nawet siły się z nimi kłócić. Mieli zbyt wielką frajdę z prześladowania mnie, a ja z zagipsowaną ręką i tak wiele nie mogłam zdziałać.

Bella Clairiere and City of Legends (I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz