Rozdział 5.

16.2K 874 53
                                    

Nie miałam bladego pojęcia jak to się stało, ale po paru godzinach, które równie dobrze mogłyby być wiecznością, z posterunku odebrał nas nikt inny jak Joseph Marcelieu. Zastanawiałam się, czy mój własny ojciec ze złości uznał, że nie jestem warta wyciągnięcia zza krat, czy nigdy nie został o tym powiadomiony. Znając mojego wujka, prawdopodobnie planował przetrzymać mnie całą noc w tej zimnej celi, żebym mogła dobitnie odczuć na własnej skórze smak jego zemsty. Dopiero potem łaskawie wykonałby telefon do moich rodziców. Nawet by mnie to bawiło, gdyby nie to, że w Święta, za mój wybryk, wściekł się nie na żarty. Za sam fakt, że udało mi się ukraść jego radiowóz, mógł stracić pracę. Czasami zastanawiałam się dlaczego zawsze dawałam namawiać się bratu do robienia tak głupich i zakazanych rzeczy. Chyba lubiłam żyć na krawędzi wiecznego szlabanu.

Gdy tylko go ujrzeliśmy otwierające się ciężkie, metalowe drzwi ze strony komisariatu, oboje podnieśliśmy niechętnie swój wzrok, ze splecionych na kolanach, dłoni. Po krótkiej wymianie zdań po wtrąceniu do celi, nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Na początku odebrałam to z niewysłowioną ulgą, po paru chwilach jednak dotarło do mnie, że było to istną torturą. Zapadła pomiędzy nami cisza nie była nawet bliska relaksującej. Panujące pomiędzy nami napięcie zdawało się z minuty coraz bardziej nie do zniesienia. Po godzinie myślałam, że oszaleję. Jeśli kiedykolwiek czułam się bardziej nie na miejscu w czyimś towarzystwie, zdecydowanie było to w towarzystwie Pierra Marcelieu. 

W momencie, w którym w jasnej smudze światła ujrzałam Josepha Marcelieu, zdusiłam w sobie westchnienie zawodu. Nie zrozumcie mnie źle, ucieszyłam się na wizję ratunku z tej koszmarnej sytuacji, jednak samego wybawcę, jako takiego nigdy nie postrzegałam. Może było to spowodowane pierwszym wrażeniem, jakie na mnie wywarł, a może jego pełnym skupienia wzrokiem, którym mnie przytłaczał. Jego prosty, granatowy garnitur idealnie pasował do jego eleganckiej, szczupłej sylwetki. Jego uroda tak jak i tamtej pamiętnej nocy, zapierała dech w piersiach. Otaczająca go aura tajemniczości jednak pozostała ta sama. Nie wiedziałam czy tego dnia byłam w stanie znieść jeszcze większe dozy niezręczności. 

Gdy wstałam ze swojego miejsca, poczułam jak zmęczona i zziębnięta byłam. W celi już od jakiegoś czasu zaczęło robić się mroczno i nieprzyjaźnie. Dzielenie go z Pierrem w tym nie pomagało. Ubrana w zwiewną sukienkę nie pasowałam do betonowego więzienia. Pierre wyglądał jednak, jakby było mu wszystko kompletnie obojętne. Przez cały czas siedział wygodnie rozłożony na podłodze, z dłońmi założonymi za głowę. Jego miarowy oddech mógłby świetnie udawać sen, gdyby nie to, że byłam równie dobrym obserwatorem jak on. Byle szmer sprawiał, że aż cały naprężał się w oczekiwaniu. Cały czas był w pogotowiu, jakby oczekiwał, że lada chwila możemy znaleźć się w niebezpieczeństwie. To mnie intrygowało. Może dlatego spędziłam więcej czasu (niżbym bym sobie życzyła) na obserwowaniu jego horrendalnie przystojnej twarzy. Ciała zarysowanego pod ciemnymi ubraniami. Ust bezszelestnie poruszających się raz po raz, jakby snuł opowieść, której nigdy nie dano mi było usłyszeć. 

Jeszcze chwilę temu siedziałam przecież na tej okropnej podłodze, obejmując się ściśle ramionami z zimna. Nawet jeśli mi się to nie podobało, byłam panu Marcelieu wdzięczna za wybawienie mnie z opresji. Joseph stając przed naszą małą celą, powitał nas z szerokim uśmiechem. W jego oczach błyszczało rozbawienie. Wiedziałam, że gdyby na jego miejscu stał mój ojciec, oboje bylibyśmy już martwi.

- Wybaczcie, że tak długo na mnie czekaliście. Musiałem po drodze jeszcze coś załatwić - powiedział, puszczając naszej dwójce perskie oko. Pierre kompletnie go zignorował i po tym jak nas wypuszczono, minął go bez słowa. Zostałam z Josephem sam na sam, a ten spojrzał na mnie z góry przyjaźnie. Nie potrafiłam zapomnieć uczucia niepokoju, jakie we mnie wywoływał. Jego chorobliwie błyszczących oczu. Sposobu w jaki okazywał nam wszystkich kulturalną wyższość. Patrząc na niego teraz, miałam wrażenie, że to wszystko mogło być tylko kolejnym z moich złych snów. Mogło. No właśnie. Już lata temu nauczyłam się ufać swojej intuicji.

Bella Clairiere and City of Legends (I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz