Rozdział 33.

6.3K 518 5
                                    

-Wszyscy którzy choć odrobinę łaknęli władzy widzieli we mnie swoją tajną broń. Sama pomyśl. Nawet nie zdając sobie sprawy omotałem sobie wokół palca niemal całe miasto, co dopiero gdybym naprawdę czegoś zapragnął...Zaczęto nas szukać. Musieliśmy się ukrywać. Wiedziałem jak moje towarzystwo ciążyło Josephowi. Całe jego życie przeze mnie stanęło na głowie. Polowaliśmy głównie w nocach w małych miasteczkach zdala od dużych skupisk ludzkich. Wkrótce obaj niemalże popadliśmy w obłęd. Już nie tylko nas szukano co zaczęto na nas polować. Za tamtych czasów wampirów było o wiele więcej niż za naszych czasów i były one o wiele bardziej żądne władzy. Nienawidziłem siebie za to kim jestem, za to co potrafię. Próbowałem przemówić Josephowi do rozumu. Nie takiej wieczności dla niego pragnąłem. Chciałem by mnie opuścił, zmienił nazwisko i rozpoczął nowe życie. By o mnie zapomniał. On jednak nie dawał się przekonać nie ważne jak żarliwie go o to błagałem. - zapadła kolejna pauza. Tym razem pilnowałam się i gdy tylko na mnie spojrzał uśmiechnęłam się do niego i podałam mu namoczone w mleku ciasteczko. Również się uśmiechnął ale jakoś tak blado. Coś mi się wydawało, że to był dopiero początek jego opowieści. - Lata mijały i czasy się zmieniły. Doszły nas słuchy o odległych podróżach za ocean. Chwyciliśmy się tego oboje jak tonący brzytwy. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo nam zbrzydły podróże po całej Europie nie zważając na to jakie piękne widzieliśmy rzeczy i kogo spotkaliśmy. Po wyjątkowo długiej i męczącej podróży byliśmy na nowym lądzie gdzie ludzie nazywali siebie wolnym ludem, amerykanami. Odwiedziliśmy Nowy Orlean, Nowy York by wreszcie zatrzymać się na dłużej w Chicago. Nikt nas tam nie znał. Ja zaś już potrafiłem zapanować nad swoim darem. Znienawidziłem go do tego stopnia, że w ogóle go nie używałem. I to właśnie w Ameryce poczuliśmy się szczęśliwi. Mogliśmy żyć jak normalni ludzie. Pokazywać się za dnia. Rozmawiać, pojawiać się na przyjęciach. To były szczęśliwie czasy . -uśmiechnął się do siebie. - wkrótce dołączyła do nas Sophie. Gdy tylko nas ujrzała wiedziała kim jesteśmy. Joseph powiedział mi raz, że to było niczym czary. Coś go ciągnęło tego wieczoru do teatru. Gdy ujrzał Sophie wszystko inne przestało mieć dla niego znaczenie. To było niczym grom z jasnego nieba, zakochał się od pierwszego wejrzenia. Sophie zaś nie pozostawała mu dłużna. Nie zraziła się mojej historii, szczerze mi współczuła. - w jego głosie wyraźnie dało się odczuć głębokie uczucie jakim darzy swoją przybraną matkę. - odtąd podróżowaliśmy w trójkę. Ich uczucie pogłębiało się z dnia na dzień. Pewnie sobie wyobrażasz jak mogłem się czuć. Krępowała mnie ich czułość, pełne uczuć spojrzenia, wyznania miłości. Starałem się zostawiać ich tak często samych jak tylko potrafiłem. Byłem wtedy taki samotny choć bardzo dbałem by nigdy im tego nie okazać. Włóczyłem się godzinami sam wyobcowany i pogrążony w myślach. Nieśmiertelność zaczęła mnie męczyć. Zmuszałem się do snu by przyspieszyć przemijanie czasu. Zatracałem się w książkach, sztuce, nauce. Poczułem się jakby czasy Paryża do mnie powróciły. Joseph proponował mi niejednokrotnie że przemieni kogoś dla mnie bym nie był stale sam. Odmawiałem za każdym razem. Nie chciałem by ktoś musiał męczyć się razem ze mną. Byliśmy wtedy na Puerto Rico. Wieczór był bardzo gorący i suchy. Wstąpiłem do jednej z pijali często odwiedzanych przez tubylców. Grywano tam w kości, nawet w coś na kształt teraźniejszego pokera. Usiadłem za ladą i chciwie wypijałem chłodny rum. W tawernie panował duży ruch i straszny hałas. Nie chciałem jeszcze wracać do Jospeha i Sophie więc zacząłem rozglądać się za wolnym stolikiem. Nagle w tawernie rozgorzała walka przy jednym ze stolików. Mężczyźni grali w kości. Nagle jeden z mężczyzn zerwał się od stołu i przewrócił go ze złością. Dwóch z trzech siedzących przy tym samym stole mężczyzn podniosło się i wszczęła się bójka. Nie oni mnie jednak zainteresowali tylko młody mężczyzna, który mimo całego zamieszania siedział spokojnie i liczył monety które udało mu się wygrać. Wyglądał na tak uszczęśliwionego, że niemal mnie to rozśmieszyło. Wstał powoli i nagle coś do mnie dotarło. W jego ruchach było zbyt dużo gracji. Jeden z mężczyzn zamachnął się na niego z pięścią a ten nawet na niego nie patrząc uchylił się przed ciosem. Byłem w szoku. Gdy wreszcie podniósł głowę dotarło do mnie także że nie tylko wyróżnia się niezwykłą płynnością i zwinnością ruchów ale także urodą. Ubrany był w łachmany, wyglądał jakby od dłuższego czasu się nie mył ale i tak bardzo się wyróżniał. W jego rysach było coś szlachetnego a jego blada skóra i blond włosy i niebieskie oczy kontrastowały z ciemną karnacją tubylców. Pewnie domyślasz się kim on był? - spojrzał na mnie rozbawiony.

 -Zel.- byłam w szoku. To mi zupełnie nie pasowało do Zela jakiego znałam. Kiwnął głową potwierdzając moje słowa. 

Bella Clairiere and City of Legends (I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz