Rozdział 45.

10.3K 651 78
                                    

Byłam zdesperowana, gotowa uczynić wszystko, by dostać to na czym mi zależało. Zrobiłam krok w jego stronę i wyciągnęłam ku niemu dłoń. Znowu się cofnął. Było zbyt ciemno bym mogła odczytać emocje malujące się na jego twarzy. Zrobiłam kolejny krok. Tym razem nawet nie drgnął. Dotknęłam jego twarzy. Już wiedziałam co muszę zrobić, by dostać to czego pragnęłam. Nawet na chwilę nie nawiedziły mnie myśli, że to co zaraz uczynię, jest w jakiś sposób zdradą, ujmą czy też czynem jak najbardziej obrzydliwym. Byłam urodzoną manipulatorką. Przyciągnęłam go do siebie, mimo, iż się opierał pocałowałam go mocno w usta, oplatając swoimi ramionami jego szuję. Chciał się wyplątać z moich ramion, lecz z każdym moim pocałunkiem jego opór zaczął słabnąć. Wreszcie oddał mi się całkowicie i przyciągnął do siebie. Na plecach poczułam twardość i chłód broni. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to co robię jest karygodne, lecz nie miałam wyjścia. Całowałam go długo i namiętnie pocałunkami chcąc przekazać moją prośbę. Wreszcie opór Sorela powrócił i odsunął mnie od siebie. Oboje łapaliśmy spazmatycznie oddechy. Robert prawdopodobnie pluł sobie w brodę za to, że dał się aż tak ponieść. W końcu skorzystał z sytuacji w pełni. Widziałam już, że wygrałam. Sorel nacisnął malutki guziczek ukryty przy magazynku broni i na jego dłoń wypadła mała fiolka. Rzucił ją w moim kierunku i nawet na mnie nie patrząc, odszedł bardzo szybkim krokiem. Chwilę później na placu pozostałam sama w małą fiolką pełną płynu u stóp.

Obróciłam się na pięcie i ruszyłam biegiem w stronę domu rodziny Marcelieu. Od środka paliło mnie poczucie winy rosnące z każdym krokiem zbliżającym mnie do ukochanego. Czułam się okropnie. Wykorzystałam słabość przyjaciela, zraniłam go dotkliwie, zdradziłam jedynego chłopaka, którego kochałam. Zadręczałam się tak aż do momentu, aż znalazłam się u wrót rezydencji. Bramę otworzył mi Jean, który bezceremonialnie wziął mnie na ręce i szybko przetransportował do głównego salonu. Zaraz u mojego boku znalazła się Sophie. Bez słowa wyrwała mi fiolkę. Jean zaś zaczął wypychać mnie z pokoju. Pierre był już na granicy szaleństwa. Wraz gdy mnie brutalnie wypychano z pokoju Pierra rozebrano jednym zgrabnym rozdarciem bandaży i polano mu ranę na ramieniu płynem z fiolki. Doszły mnie jego pełne bólu krzyki.

Stanowczo opierałam się naleganiom wampira bym opuściła dom jak najprędzej. Nie mogłam go zostawić. Cała się rwałam do niego. Nie mogłam znieść jego krzyku. W jednej jednak chwili krzyki ucichły dochodziły mnie jedynie jego przyspieszone oddechy. Wyjrzałam zza ramienia służącego równie zainteresowanego stanem Pierra jak ja. Drżał na całym ciele. Był tak blady, że niemal siny. Po jego ranie nie pozostał nawet ślad. Wciągnęłam głośno powietrze do płuc. Nagle oczy Pierra spoczęły na mnie. Zamarłam w bezruchu. Jego wzrok mnie zahipnotyzował, nie byłam w stanie się poruszyć. Co nastąpiło w sekundę później, miało na zawsze utkwić w mojej pamięci. Zachwiałam się nagle mocno pchnięta przez Jeana na podłogę. W całym salonie dały się słyszeć krzyki, warczenia i szarpanina. Zamarłam z przerażenia. Właśnie powstrzymano Pierra przed próbą rzucenia się na mnie. Jean wraz z Zelem i panem Marcelieu osłaniali mnie własnymi ciałami. Na ziemię, zaś Pierra, powaliła Chelsea z Aurorą, wykrzykując by jak najprędzej mnie wyprowadzić. Jean podniósł mnie z ziemi niczym bezwładną lalkę i wyniósł z rezydencji w zawrotnym tempie. Obraz wokół się rozmazał. Zanim jednak znalazłam się na świeżym powietrzu zdążyłam zobaczyć wszystko wyraźniej niż kiedykolwiek. Pierre obezwładniony przez całą rodzinę, był niczym innym niż dzikim potworem, chcącym przed paroma sekundami pozbawić mnie życia. Strach, który mnie ogarnął całkowicie mnie sparaliżował, nie mogłam wydusić z siebie słowa, nie byłam w stanie nawet myśleć. Fakt, iż osoba dla której żyłam chciała mnie zabić, nie rozpoznawała mnie i widziała we mnie tylko obiekt swojego pożywienia, zepchnął mnie na samo dno rozpaczy. Pierre chciał mnie zabić. Nie mogłam w to uwierzyć. Gdyby nie natychmiastowa reakcja całej rodziny, już bym dawno nie żyła. Do drżenia moich ramion dołączył histeryczny płacz. W życiu nie byłam tak przerażona. Najgorszy był fakt, iż zawsze sądziłam, że nie ważne co się wydarzy, to właśnie Pierre mi pomoże, obroni i otoczy opieką. Tym jednak razem to on właśnie był zagrożeniem. Zapłakałam jeszcze raz po czym straciłam przytomność.

**************************************************************************************

Notka od autorki: Opowiadanie składa się z 4 części i właśnie dotarliście do końca części 1 - Bella Clairiere - City of Legends!

Zapraszam do kontynuacji: 

Bella Clairiere - City of Broken Hearts (2 - zakończone)

Bella Clairiere - City of Lost Souls (3 - zakończone)

Bella Clairiere - City of Ashes (4 - aktualnie pisane)


Dziękuję serdecznie za dotarcie ze mną tak daleko pomimo ogromnych niedociągnięć i faktu, że opowiadanie jest stanie poprawek.

All the love! S.


Bella Clairiere and City of Legends (I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz