Rozdział 41.

5.9K 471 17
                                    

Był na mnie o coś zły, nie gdyby tu chodziło o złość jak nic bym się z nim po prostu pokłóciła, ale tu chodziło o coś więcej. Miał do mnie o coś urazę i nie chodziło tutaj po prostu o zły humor. Już wcześniej zdołałam poznać tą stronę jego charakteru. Chciał się mnie jak najszybciej pozbyć, a na odczepkę poklepał mnie ledwie po głowie. To właśnie ten gest najbardziej mnie zabolał. Przyzwyczaiłam się, że zwykle czule całował mnie na powitanie i przytulał przed rozpoczęciem lekcji, wprawiając mnie zawsze tym w wyśmienity humor. Dzisiaj zachował się niczym góra lodowa.

Zrobiło mi się tak przykro, że nie mogłam z siebie wykrzesać wystarczająco dużo energii by zmusić się do przyjaznego tonu, który zawsze przyjmowałam witając się z przyjaciółmi. Idąc w stronę klasy intensywnie główkowałam nad tym czym mogłam go urazić. Na nieszczęście, należałam do osób o ciężkim do zniesienia charakterze, więc stwierdziłam, że najwidoczniej miał mnie już dość, mógł również dowiedzieć się o mnie czegoś nieprzyjemnego. I wtedy mnie oświeciło, aż jęknęłam.

Opadłam na swoje miejsce w sali i zakrywałam sobie dłońmi twarz. Mógł dowiedzieć się o Robercie. Przeszły mnie zimne dreszcze. Mógł skojarzyć mój dziwny zapach z nim. Po co ja to przed nim ukrywałam? Może pomyślał, że robiłam z nim coś skoro to przed nim ukryłam. Spadłam w otchłań rozpaczy. Nawet moja ulubiona lekcja nie pozwoliła mi się rozluźnić. Jak zawsze oderwałam się od smętnych rozmyślań skupiając się na słowach nauczyciela, lecz już nic nie mogło mi pomóc, gdy szłam na stołówkę. Usiadłam przy „naszym stoliku” i pozwoliłam się włączyć w dyskusję między Chadem i Chelseą. Nie dopowiadałam jednak niczego ze swojej strony, tylko przytakiwałam co jakiś czas marząc, by dali mi święty spokój. Kątem oka, za to przyglądałam się Pierrowi, który z ożywieniem rozmawiał z jednym ze swoich kolegów uczęszczających z nim na lekcję matematyki. Nie wydawał się niczym zirytowany, był wręcz rozluźniony i śmiał się serdecznie z opowieści swojego kolegi. Poczułam się okropnie. Spojrzałam smętnie na czekoladowy budyń w dłoni i włożyłam do ust sporą łyżkę jedzenia, całkowicie pozbawiona apetytu. Zjadałam szybko wszystko co zamówiłam i tłumacząc się nie dokończonym zadaniem domowym puściłam stołówkę. W drzwiach ujrzałam Sorela. Uśmiechnął się do mnie i skinął na mnie głową. Uśmiechnęłam się do niego blado i podeszłam do niego mając nadzieję, że może choć on nie będzie do mnie wrogo nastawiony. Mój „nowy” stary przyjaciel ściągnął z nosa okulary i założył je na głowę. Spojrzał na mnie z góry. Wcześniej nie musiał tego robić, gdyż byliśmy tego samego wzrostu, zapomniałam jak dużo urósł od ostatniego razu. Zmarszczył czoło i spojrzał na mnie badawczo.

- Coś cię gnębi Di Breu? - wzruszyłam ramionami udając obojętność, lecz efekt zniszczyło głębokie westchnienie, które wyrwało się z mojej piersi.

- Coś tam mnie gnębi.

- Chcesz o tym pogadać? - pomachałam przecząco głową. Nie mogłam z nim o tym porozmawiać gdyż to prawdopodobnie on był przyczyną mojego przygnębienia. - Ok. - wskazał dłonią korytarz, po czym ruszyłam przodem, a on się ze mną zrównał i położył rękę na moim ramieniu. Przypomniała mi się dzisiejsza reakcja Pierra. Jeszcze bardziej się zdołowałam. Ciepło dłoni przyjaciela trochę polepszyło mi humor. Bezwiednie objęłam go ręką w pasie i przytuliłam głowę do jego boku. Poczułam miły zapach świeżo pranych ubrań i perfum o świeżej nucie. Ścisnął mi mocniej ramie i ruszyliśmy przed siebie w stronę dużej maszyny na słodycze. Usiadłam na ławce pod ścianą. Przede mną kucnął chwilę później Ben i pochwycił moją dłoń i nasypał do niej orzeszki w czekoladzie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i wsadziłam do ust czerwonego orzeszka. Odpowiedział tym samym i przechylił głowę na bok. - Lepiej? - wzięłam w palce zielonego orzeszka i wsadziłam mu go do ust. W dzieciństwie zawsze tak robiliśmy. Dzieliliśmy kolory między siebie. Zielony zawsze należał do niego. Zaśmiał się.

-Lepiej.

-To fajnie. - nasypał mi na dłoń kolejną porcję słodyczy. Chcąc mnie rozśmieszyć zaczął opowiadać o wczorajszych próbach jego mamy, która uparła się by zmienić wystrój swojej sypialni. Robiła to co roku od śmierci jego ojca, który zginął w wypadku samochodowym, gdy oboje byliśmy dziećmi. Wtedy po raz pierwszy widziałam łzy Roberta. Od tamtego czasu to on był jedynym mężczyzną w domu i to on opiekował się matką. To właśnie po pogrzebie jego ojca zaprzyjaźniliśmy się ze sobą. Nasi ojcowie byli bliskimi przyjaciółmi. Uśmiechnęłam się do niego serdecznie i wstałam gdy zadzwonił dzwonek. Otrzepałam dłonie z resztek słodyczy i założyłam torbę na ramię. Sorel zrobił to samo i pokazał, że ma ostatniego czerwonego orzeszka. Wyszczerzyłam się do niego i posłusznie otworzyłam usta. W tym momencie przed nosem świsnęła mi czyjaś dłoń wytrącająca czerwony punkcik z ręki przyjaciela. Nim zdążyłam mrugnąć doszedł mnie szczęk metalowego zamka broni. Krzyknęłam przerażona. Robert stał w tej samej pozie, nawet nie spuścił ze mnie wzorku co tylko, że w jego lewej dłoni znajdował się duży srebrny pistolet wycelowany wprost w twarz Pierra, która była wykrzywiona furią. Natychmiast chwyciłam za rękę z bronią i pociągnęłam ją w dół. Byłam przerażona.

- Sorel! - mój głos był piskliwy z przerażenia. - Opuść tą broń. NATYCHMIAST! - Przeniósł wzrok ze mnie na mojego chłopaka i z wyrazem odrazy schował ją leniwie do ukrytej w marynarce kieszeni. Pierre cały drżał ze złości. - Co to miało znaczyć?! - zawołałam zdruzgotana stając przed Pierrem plecami, chcąc go osłonić własnym ciałem. Ben założył na nos okulary i uśmiechnął się szelmowsko śmiejąc się pod nosem.

- Tak zasłaniaj go własnym ciałem...-nim zdążył skończyć przerwałam mu.

- Co to miało znaczyć. - powiedziałam stanowczo. Mój głos już nie drżał. Byłam na to zbyt wstrząśnięta.

-Twój uroczy przyjaciel jest łowcą wampirów. - ostatnie słowa Pierre wymówił wyjątkowo jadowicie.

-Diabelnie dobrym łowcą. - u naszego boku pojawił się Chad i pchnął mnie i Pierra byśmy się ruszyli, gdyż zaczęliśmy tarasować drogę na korytarzu. Zaczęły dochodzić nas gniewne krzyki. Chad skinął głową na powitanie Sorelowi, ten odpowiedział tym samym i bez słowa ruszył przed siebie nie zaszczycając nas nawet jednym spojrzeniem. Na ramionach poczułam mocny uścisk dłoni Pierra. Posłusznie ruszyłam do przodku odprowadzając sylwetkę Roberta, aż zniknął mi z oczu. To wszystko nie mieściło mi się w głowie. 

--------------

I jak tam podoba się nagły zwrot akcji w opowieści?

Mówiłam wam już wcześniej jak bardzo was kocham i doceniam to co dla mnie robicie? Ogłaszam, że za dokładnie 4 części, pierwsza część tego opowiadania się skończy! Podekscytowani? 

Pojawi się ono w osobnym opowiadaniu. Stworzę je już teraz, byście mogli (jeśli oczywiście chcecie sprawić mi tą przyjemność, dodać sobie je mogli do bilblioteki itd). 

Kocham xx

Bella Clairiere and City of Legends (I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz