-Anaiise....- jego dłoń podjechała niebezpiecznie wysoko po moim udzie. Odepchnęłam ją rozdrażniona.
- Powiedziałabym żebyś pocałował mnie w tyłek ale dla ciebie byłby to kolejny pretekst żeby ściągnąć mi majtki. - powiedziałam zabierając książki ze stołu, przeniosłam się na jego drugi koniec by nie musieć znosić tego, że Pierre już od dwóch jak nie trzech tygodni próbował się do mnie dobrać.
-Jesteś okrutna. - powiedział zmęczonym głosem. Na szczęście nie przysiadł się do mnie jak wczoraj albo nie próbował mnie do niczego zmusić swoim spojrzeniem. Od jakiegoś czasu nie miałam na nic czasu. Dosłownie. Byłam zasypywana pracami domowymi, moja mama znalazła nową pracę więc większość czasu była poza domem i to ja miałam teraz za zadania gotować, zmywać i robić wszystko na co ona nie miała czasu. Dodatkowo, obiecałam mamie Pierra, że pomogę jej w organizacji przyjęcia na powitanie wiosny które miało być w następnym tygodniu. Pierre ciągle narzekał, że nie mam dla niego czasu. To prawda, widzieliśmy się na przerwach na korytarzu i u niego w domu gdy wraz z Madlene, Chelseą, Sophie, Aurorą i o dziwo Leną wybierałyśmy napoje, przystawki, potrawy i Bóg wie co jeszcze potrzebne do przyjęcia. Ja już sama nie miałam wystarczająco dużo siły by opierać się jego zalotom. Za każdym razem gdy podwoził mnie ze szkoły do domu nie pozwalał mi wysiąść z samochodu dopóki „ze mną nie skończy” co oznaczało, nie mniej nie więcej, stawanie przed moim domem, blokowanie drzwi żebym czasem nie wysiadła, wypinanie mnie z pasów i chęć zacałowania na śmierć. Naprawdę pragnęłam tego co on ale nie mogłam dać ponieść się emocjom gdy wiedziałam, że jeszcze tyle rzeczy mam do zrobienia.
Widziałam, że Pierre już powoli traci cierpliwość. Jeszcze tylko tydzień pomyślałam podnosząc się na duchu. W dzień bankietu mamie kończył się okres próbny co oznaczało, że zostanę a nowo pozbawiona obowiązków domowych. Jeszcze tylko siedem dni powtórzyłam w myślach widząc nieszczęśliwą minę Pierra. Chyba jeszcze nikt tak długo mu się nie opierał. Trochę mnie to rozśmieszyło ale nie chcąc dać mu kolejnego pretekstu do złoszczenie się na mnie zdusiłam śmiech i zabrałam się do dokończenia zadania domowego. Niemalże cały czas przesiedzieliśmy w ciszy. Nagle spojrzałam na zegarek i aż podskoczyłam. Miałam być w domu prawie 15 minut temu. Aż jęknęłam, a jeszcze nie dokończyłam wszystkiego. Zerwałam się z miejsca i jednym zgrabnym ruchem wepchnęłam wszystko do torby. Podbiegłam do Pierra i pocałowałam go w czubek głowy. Nawet się za mną nie obejrzał. W tym momencie bardziej bałam się reakcji taty niż Pierra. Miał być w domu za pół godziny a ja nadal nie miałam niczego przygotowanego na obiad. W połowie drogi do drzwi wejściowych cofnęłam się i głośno tupiąc wbiegłam z powrotem do kuchni a następnie do spiżarni. Nie zdążyłam zrobić nawet zakupów. Zastanawiałam się kiedy ja znajduję czas na sen.
Porwałam duży bochenek chleba, masło orzechowe, makaron i dwa słoiki z sosem. Wybiegając z domu z naręczem jedzenia obiecałam sobie, że jutro wszystko im zwrócę. Zmartwiłam się tylko, że Pierra nie było już w kuchni. Niczym na maratonie przebiegłam całą odległość do domu. Głośno dysząc otworzyłam drzwi i wbiegłam do kuchni. Rzuciłam wszystko na blat i zabrałam się za gotowanie. Z trzaskiem postawiłam garnek z wodą na kuchence. Do drugiego wlałam dwa słoiki sosu i o odstawiłam na bok. Zajrzałam do lodówki. Była prawie, że pusta. Przełknęłam nerwowo ślinkę. Jakie to szczęście, że wzięłam ze sobą chociaż chleb. Do jutra jedzenia powinno wystarczyć. Wysypałam książki na blat i zabrałam się za dokończenie tabeli na biologię. Gdy kończyłam ostatni rysunek woda zawrzała i wsypałam całą paczkę makaronu do garnka. Dokończyłam zadanie domowe zadowolona, że do zrobienia została mi tylko literatura. Miałam za zadanie wymyślić własną wersję zakończenia Wichrowych Wzgórz. Praca miała zajmować ok. 8- 10 kartek A4. Na szczęście na lekcji chemii (nauczycielka puściła film, który już wcześniej wdziałam) napisałam już niemal połowę i plan wydarzeń na całą resztę. Musiałam to tylko przepisać. Dodatkowo na sztukę miałam przygotować szkic czegoś dla mnie codziennego. Już dawno temu wybrałam szkic naszej pani z kozy. Ostatecznie noc miałam zarwać nad czytaniem lektury na jutro. Gdy odcedzałam makaron do domu wszedł tata. Uśmiechnął się gdy poczuł w kuchni zapach pomidorowego sosu. Przypadkowo udało mi się trafić na jego ulubioną potrawę. Widząc książki na stole i mnie miotającą się nad kuchenką uśmiechnął się przepraszająco i przygotował sztućce i talerze do kolacji.
![](https://img.wattpad.com/cover/18508134-288-k159052.jpg)
CZYTASZ
Bella Clairiere and City of Legends (I)
VampirosAnaisse Di Breu nigdy nie pomyślałaby, że miasto, w którym się wychowała, może skrywać jeszcze przed nią jakiekolwiek tajemnice. Bella Clairiere, małe miasteczko słynące z niezwykłej historii i malowniczych krajobrazów, wydaje się zbyt idealne, by m...