Następne dnie, przechodzące gładko w tygodnie zlały się w jedną wielką mozaikę wypełnioną szkołą, obowiązkami domowymi i odbywaniem kary w szkole. Gdy nie odrabiałam lekcji skupiałam się na czytaniu stosów książek ciągle podtykanych mi przez członków rodziny albo Pierra. Zaczytywałam się aż do środka nocy w starych legendach i podaniach. Przeglądałam niezliczone ilości zdjęć z galerii sztuki lub zgłębiałam recenzje znanych wystaw sztuki. Zaskakiwało mnie jak to wszystko pokrętnie się ze sobą łączyło. Im więcej rozumiałam tym łatwiej było mi pogodzić się z tym co nieuniknione - życiu w nowej rzeczywistości, o której istnieniu wcześniej nie wiedziałam. Tak jak się spodziewałam, mój pierwszy bunt i wątpliwości rozmywały się niczym ślady stóp pozostawione na brzegu morza z każdym przeczytanym przeze mnie słowem. To co uznawałam za nienaturalne, wręcz makabryczne odnalazło swoją drogę do mojego zrozumienia. Potwory w moim umyśle i koszmarach okazywały się niczym innym jak naturą samą w sobie. Było to cudownym przykładem na to ile edukacja i oczytanie może zrobić z umysłem człowieka. Wystarczyło otworzyć się na otaczający nas świat i pozwolić sobie na jego zgłębienie, by nagle zrozumieć, że wszystko to, co zdawało się nas dzielić, tak naprawdę nas łączy. To, co zdawało się nie do zaakceptowania, ma swój sens i powód. Uczyłam się z dnia na dzień nie tylko niezwykle zawiłej i mrocznej historii świata, o której wcześniej nie słyszałam, ale także odkrywałam wiele prawd o samej sobie. Było to ciekawym doświadczeniem. Poznać część siebie w tym całym procesie, na której poznanie nigdy wcześniej sobie nie pozwalałam.
- Jesteśmy żałośni - usłyszałam głos z mojego prawego boku, który raptownie przywrócił mnie do rzeczywistości. Po raz kolejny uciekłam do swojego świata, ukrytego gdzieś pomiędzy jawą a snem. Odwróciłam się powoli w stronę swojego towarzysza, który cierpliwie towarzyszył mi od prawie dwóch godzin. Blaise Peralt, po moich długich namowach, zgodził się być moim modelem w próbach szkicu układu dłoni. Uznawałam je za jedne z najtrudniejszych. Tak jak zakładałam, pomimo jego szorstkiego i chłodnego obejścia, znaleźliśmy wspólny język. Nigdy mi się nie narzucał, zapewniając komfortowe towarzystwo gdzie cisza w żadnym wypadku nie była ciążąca. Bywał moim cieniem, by po chwili olśnić całe towarzystwo swoją niewysłowioną pewnością siebie.
- Co dokładnie masz na myśli? - spytałam, zagryzając wargi. Prawą dłoń, jak i gips miałam umazane w graficie ołówka. Siedząc w sali z zajęć plastycznych czułam się jak w domu. Zapach farb i rozpuszczalnika należał do moich ulubionych. Pomimo już dawno ścierpniętych nóg, siedziałam po turecku na drewnianym stołku, z pokorą znosząc pobrudzone farbą jeansy i wpadające mi do oczu włosy. Wyglądałam jak jeden wielki bałagan.
- To, że w piątek po południu siedzę z tobą w sali, podczas gdy ty uczysz się jak narysować męskie dłonie.
- A co innego powinnam była szkicować? - poprawiłam jego palce odrobinę i wróciłam do prawie skończonego szkicu. Blaise odruchowo usiadł trochę bliżej mnie.
- Męskie...- głos Blaise'a ukrywał wyzwanie.
- Uszy? - zakończyłam za niego z uśmiechem na ustach.
- Miałem na myśli coś innego.
- Doskonale wiem, co miałeś na myśli - zaśmiałam się i wycelowałam w niego ołówkiem. - Nie rozpraszaj mnie. Prawie skończyłam.
- Nie powinnaś być teraz na stołówce i sprzątać? - wampir spytał nagle, patrząc na mnie uważnie. Ciepłe, popołudniowe promyki słońca zatańczyły w jego błękitnych oczach, otulonych wachlarzem długich, złotych rzęs. Blond pasma muskały jego skronie, aż prosząc się o strzyżenie. Nawet nie śmiałam mu tego zasugerować. Wywołałabym tym samym niepotrzebną Trzecią Wojnę Światową.
CZYTASZ
Bella Clairiere and City of Legends (I)
VampirosAnaisse Di Breu nigdy nie pomyślałaby, że miasto, w którym się wychowała, może skrywać jeszcze przed nią jakiekolwiek tajemnice. Bella Clairiere, małe miasteczko słynące z niezwykłej historii i malowniczych krajobrazów, wydaje się zbyt idealne, by m...