II

1.4K 110 420
                                    

Starzenie się nie jest fajne.

Okej, może jest trochę, do czasu osiągnięcia tej cholernie ważnej pełnoletności, o której marzą wszyscy nastolatkowie.

Gdy będę miał osiemnaście lat zrobię prawo jazdy.

Gdy będę miał osiemnaście lat już nikt nie zabroni mi pić i palić ile tylko będę chciał.

Gdy będę miał osiemnaście lat zdanie moich rodziców już nie będzie mnie obchodziło.

Gdy będę miał osiemnaście lat wszystko będzie łatwiejsze.

Bzdura. Nic nie staje się wtedy łatwiejsze. Rzeczy potrafią się tak cholernie skomplikować, że to aż przerażające. Wszystko spada ci nagle na głowę i dociera do ciebie, że nie jest tak pięknie, jak mogłoby ci się wydawać.

Dlatego Harry nie chce dorastać i z każdym kolejnym rokiem, zbliżającym go do osiągnięcia pełnoletności cieszy się ze swoich urodzin mniej niż poprzednio. Dokładnie tak, jakby za każdym razem na jego plecy spadał jeszcze większy ciężar, którego już nie był w stanie udźwignąć.

Gdy otwiera swoje oczy w piątkowy poranek, przebudzając się ze snu, jego usta nie rozciągają się w uśmiechu, a twarz nie rozpromienia się z jego powodu. Ciche westchnienie opuszcza jedynie jego wargi, gdy odwraca się na drugi bok, starając się wtulić twarz w poduszkę jak najgłębiej się da i zyskać jeszcze kilka dodatkowych minut snu, zanim budzik zmusi go do opuszczenia ciepłego i wygodnego łóżka.

Gdzieś w oddali może usłyszeć hałasy codzienności, docierające do niego przez uchylone okno, znajdujące się po drugiej stronie pokoju. Oczami wyobraźni jest w stanie dostrzec sąsiada z naprzeciwka, odśnieżającego swój samochód i podjazd, przed udaniem się do pracy i panią Nancy, staruszkę mieszkającą w domu obok, której kot ponownie uciekł przez uchylone drzwi i teraz przechadza się po śniegu, podczas gdy jego właścicielka nawołuje by wrócił do domu.

Rutyna, którą cechowało się ich życie bywała często przytłaczająca, ale nawet tak wielkie wydarzenie jak urodziny Harry'ego nie było w stanie jej przełamać. Ludzie sami wpędzali się w nią nieświadomie, żyjąc z dnia na dzień i nie zauważając, jak niszczyła powoli ich zapał do życia i więzi z innymi ludźmi, ponieważ często zapominano o rzeczach ważnych, które zaczęły się wydawać tak oczywiste, że pomijanie ich było wręcz czymś normalnym. 

Po co dziękować komuś za to, że jest, skoro już raz mu o tym powiedziano?

Po co przytulać kogoś, kiedy już raz to zrobiono?

Po co mówić komuś, że się go kocha, skoro to przecież takie oczywiste?

Znieczulica. Tak Harry lubi określać to zjawisko. Zwykła znieczulica, sprawiająca, że praca staje się ważniejsza od rodziny, sława staje się ważniejsza od przyjaźni, pieniądze stają się ważniejsze od szczerości, a miłość zanika ustępując miejsca zwykłemu pożądaniu i potrzebie zaspokojenia swoich pragnień. 

To co dzieje się z ludźmi, to co dzieje się ze światem przeraża go i sprawia, że czuje się inny, widząc, że jego bliscy sami się temu poddają. Możliwie, że popadali w to tak nieświadomie, iż sami nawet nie zauważają zmian, jakie w nich zachodzą, ale Harry je dostrzega.

I to boli go najbardziej.

Minuty mijają, a jego oczy wlepione w białą ścianę nadal skanują uważnie każdą, nawet najmniejszą nierówność i wypukłość, która pokazywała, że nawet coś pozornie tak prostego jak najzwyklejsza ściana ma swoje niedoskonałości.

Może jedną z jego własnych niedoskonałości jest właśnie homoseksualizm?

To nie tak, że nie uczono ich w szkole na ten temat. Żyją w czasach, w których odmienna orientacja jest czymś o czym mówiono i próbowano nauczyć innych akceptacji tego zjawiska, które podobno było już od wielu lat traktowane jako coś normalnego. Tak im mówili.

Don't Hold Your Breath, Harry |larry stylinson pl|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz