Lightning [cole x jay/ninjago]

317 33 2
                                    

Piracki statek kołysał się spokojnie. Stare deski poskrzypywały, luźne liny szurały o pokład. Przypadkowy obserwator wziąłby go za zamkniętą z powodu późnej godziny stylizowaną atrakcję turystyczną- tandetną pułapkę na zawartość portfeli. Gdyby przyjrzał się jednak bliżej, zauważyłby, że na oświetlonym księżycowym blaskiem pokładzie dzieje się coś dziwnego. Zza drzwi prowadzących na mostek wystawały stopy wygięte pod dziwnym kątem. Skryta w cieniu grupka zamaskowanych ludzi kucała wokół skulonej postaci. Dwóch z nich wyprostowało się i wskazało bez słowa drzwi ładowni. Trzeci skinął głową, poklepał wciąż kucającego towarzysza po ramieniu i ruszył za pozostałymi.

Brązowe oczy obserwowały z troską i jednocześnie gniewem spuchniętą twarz. Troską o jej właściciela i gniewem na tych, którzy doprowadzili go do tak opłakanego stanu.

- Nic mi nie jest- mruknął słabo skulony człowiek, starając się uśmiechnąć.- Wszystko w porządku.

- Nic nie jest w porządku- zaprotestował Cole, ściągając maskę i przeczesując delikatnymi ruchami sklejone potem i krwią włosy Jaya. Starał się go trochę uspokoić, dodać otuchy i pokazać, że jest już bezpieczny.

- Zakryj twarz. Ktoś zobaczy- panikował Jay.

- I tak wszyscy wiedzą, jak wyglądamy. Maski przestały mieć sens lata temu.

Niebieski ninja zacisnął wargi.

- Na pewno nie wszyscy.

- Oczywiście, nikt nie wie, jak wyglądają niezwykle charakterystyczni, wielokrotni bohaterowie kraju, z których jeden dorobił się nawet programu w tv.

Jay parsknął i natychmiast syknął.

- To show było głupie.

- Idiotyczne, ale prowadzący nie był nawet taki zły.

Patrząc na skulonego, nieudolnie próbującego maskować drżenie przyjaciela, Cole czuł, jakby ktoś oblewał go wodą raz za razem. Niebieskie oczy były szkliste i na wpół nieobecne. Widział, jak bardzo Jaya bolało. Bolały połamane żebra, bolał skręcony nadgarstek, bolały sińce i zadrapania, obtarta od łańcucha kostka. A mimo wszystko z całej siły tamował płacz, jakby obawiał się, że pokazanie Colowi jakiejkolwiek słabości... Właściwie co? Zrobi z niego słabeusza? Pokaże, że nie jest godny bycia ninja? Jay był Jay'em- tym zabawnym, trochę fajtłapowatym chłopakiem, który ciężko pracuje, chociaż wygląda, jakby nie robił nic.

- Jesteś silny- powiedział stanowczo Cole.

Jay nie spojrzał na niego. Zamarł, wlepiając wzrok w pokład. Jeśli jego oddech wcześniej był nierówny, to teraz łamał się przy każdym wdechu.

- Jay?- zapytał łagodnie po dłuższej chwili.

Odpowiedziało mu łkanie. Cichuteńkie, ale słyszalne. Cole chciał go przytulić, a potem zabrać z tej przeklętej łodzi jak najdalej się dało. Musiał czekać. O ile krótki dotyk czy podnoszenie nieożywionych przedmiotów nie sprawiały mu problemu, o tyle dotykanie istot żywych, a już tym bardziej długotrwałe, jak w przypadku przeniesienia kogoś, było niemal niewykonalne. Dopóki Lloyd, Zane i Kai nie sprawdzą ładowni i nie wrócą, musieli czekać.

Gdyby tylko dorwał tych wszystkich popaprańców, którzy mu to zrobili, nie miałby żadnych zahamowań, żeby wysłać ich na zawsze za kratki, ale najpierw każdego z nich potraktować tak samo, jak oni potraktowali Jaya.

- Cii- szepnął.- Jestem przy tobie. Już nic ci nie zrobią. Zaraz wrócą chłopaki i zabierzemy cię do domu.

Z ładowni wychyliła się nastroszona czupryna Kaia, a potem cała głowa. Mimo że z dołu przez całą nieobecność Zane'a, Kaia i Lloyda nie dochodziły odgłosy przepychanki, a czerwony ninja nie nosił śladów walki, Smith miał poważną minę.

- Cole, chodź tutaj- poprosił.

- Zaraz wracam- zapewnił Jaya Cole i wstał.

Podszedł do Kaia, ostrożnie stawiając stopy na skrzypiących deskach. Napięcie wisiało w słonym, wilgotnym powietrzu.

- Co jest?

- Lepiej jak to zobaczysz.- Kai zerknął nerwowo do ciemnego wnętrza statku.- Posiedzę z Jayem.

Cole skinął głową. Miał złe przeczucia.

...

Drewniane schody były strome i ledwo widoczne. Łatwo było się na nich poślizgnąć, a światło nie docierało na sam dół. Ładownia cuchnęła starą rybą, potem i alkoholem- mieszaniną charakterystyczną dla starych pirackich łajb. Minął moment, nim oczy Cola przyzwyczaiły się do ciemności. Pomieszczenie było długie i szerokie, ale niezbyt wysokie. Gdzieś w głębi majaczyły ciemne zarysy skrzyń, na prawo wisiały hamaki. Na wprost piętrzył się czarny stos. Lloyd i Zane stali przed hałdą zwęglonych, ludzkich ciał, kilka metrów przed oniemiałym Colem.

Z trudem przełknął gorzką żółć. Miał ochotę rzygać. Piraci zasłużyli na najgorsze, ale... nie to. Powykręcane, śmierdzące spalenizną trupy wyglądały, jakby przed śmiercią stały w okręgu i nieźle się bawiły. Część wciąż szczerzyła niekompletne uzębienie w namiastce makabrycznego uśmiechu.

- Co tu się... stało?- wykrztusił.

- Według wstępnej analizy poraził ich prąd o niespotykanie wysokim natężeniu- wyjaśnił Zane.- Za chwilę mogę podać przybliżoną wartość.

- Nie trzeba.- Głos Cole'a był zduszony.

- Powinniśmy wracać na pokład i jak najszybciej zawiadomić mistrza Wu. Nie można tak tego zostawić. Jeśli policja to znajdzie...- Lloyd pokręcił głową.

Nie musiał kończyć. Pogrzebana w ciemności rzeź zdecydowanie przekraczała granicę samoobrony. W świetle prawa pierwotni oprawcy stali się ofiarami, a ich ofiara- katem.

- Spalmy łódź- zaproponował Cole.

- Nie możemy. Ktoś zobaczy ogień i podniesie alarm. Wujek zdecyduje. To przewyższa nasze kompetencje- zaprotestował Lloyd.

- A jego to niby nie?

- Na pewno mniej niż nasze.

- Musimy zniszczyć dowody- naciskał ciemnowłosy.

- Mistrz podejmie decyzję. Chodźmy.

Cole zacisnął zęby.

- Dobrze.

Under the Moon |ᴍᴜʟᴛɪғᴀɴᴅᴏᴍ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛs ᴠᴏʟ.2|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz