Część XVII

282 23 2
                                    

~~Perspektywa Roshi'ego~~

Uciekam... Znowu... Tylko przed czym? Przed samym sobą? Przed Nim? Przed Tym co jest we mnie? Przed Nimi? Przed światem?

Nie mogę. Nie chcę. Mam dość uciekania! Dość pytań bez żadnej odpowiedzi!

Przyszłość jest nieunikniona, może zamiast starać się ją odsunąć, powinienem ją zaakceptować. Ale nie jestem jeszcze gotowy na przyszłość - to wszystko dzieje się zbyt szybko. Nie to że nie chcę tego dziecka, po prostu... Nie chcę go TERAZ. Z drugiej strony czasu nie cofnę. Pora dorosnąć... Muszę dorosnąć... To trudniejsze niż się może wydawać...

Spacerowałem po zamkowych korytarzach, zupełnie bez celu, w tę i z powrotem, aż naszła mnie myśl żeby odwiedzić (poza ogrodami) moje ulubione miejsce - kuchnię. Więc już z bardziej optymistycznymi myślami skierowałem się do pomieszczenia, które poezją jest dla każdego zmysłu. Mniej więcej kojarzyłem drogę, ale i tak dopiero intensywny aromat cynamonu przeplatającego się z wonią imbiru doprowadził mnie do celu.

Hmmm... Cynamon, imbir... Piernik! O, Pradawni jak ja go kurwa kocham!

Bez zastanowienia wparowałem do kuchni. Chwilę się rozejrzałem, prawie wszyscy patrzyli się na mnie z miną w stylu "co ty do cholery odpierdalasz?!", lecz to było dla mnie drugorzędne (o ile w ogóle mnie obchodziło i tak po chwili wrócili do swoich dotychczasowych zajęć). Minuta szukania i mogłem powiedzieć, że misja (prawie) wykonana, pozostało tylko dobrać się do tych małych ludzików, zrobionych z mojego kochanego ciasta.

Jak najciszej potrafiłem, podszedłem do tacy. Mój misterny plan jednak poszedł się jebać, ponieważ piekarz odpowiedzialny za przygotowanie piernikowych stworów mnie przyuważył.

-Och... Wasza wysokość - pokłonił się - może skosztujesz moich wypieków - podstawił mi tace centralnie pod ręce. Jakbyś się człowieku pytać musiał. Krótkim skinieniem głowy z uśmiechem przytaknąłem, po czym chwyciłem jedno z ciastek, odgryzłem biednemu ludzikowi główkę i... Pradawni... Nie wiem co do nich dodał, ale smakowało jak najszczęśliwsze chwile z dzieciństwa. Zdaję sobie sprawę, że to brzmi dziwnie... Lecz ja poczułem jakbym znów był małym nietoperzem - pewnie przez to, iż mama robiła identyczne pierniczki, jakim cudem jeszcze pamiętam jak smakowały?

-I co, wasza wysokość o nich sądzi? - zapytał widocznie pod denerwowany.

- One są cudowne! - niemalże krzyknąłem. Na twarzy piekarza pojawił się szeroki uśmiech i mógłbym przysiądź, w jego oczach widziałem gwiazdki.

- Wasza wysokość nawet nie wie ile to dla mnie znaczy! - czy wszystkie wilkołaki merdają ogonami po pochwale?

-Jeśli byłbyś tak dobry... Nie obraził bym się gdym od czasu do czasu znalazł je na tacy ze śniadaniem - puściłem mu oczko, na skutek czego jego policzki przybrały różowego odcień. - Oczywiście jeśli to nie będzie problem...

- Nie, nie to będzie zaszczyt wasza wysokość! - posłałem mu uśmiech chwyciłem jeszcze kilka pierniczków i opuściłem kuchnię. Znaczy prawie, bo już w drzwiach wpadłem na Yuto. Za dużo tych zabiegów okoliczności, ostatnio.

- Emmm... No... - zająkał się.

-Tak, tak musimy porozmawiać... Możemy w ogrodzie? - bez słowa przytaknąłem i po chwili siedzieliśmy na ławce wpatrując się w krzaki róż jakby miały zrobić cokolwiek oprócz "stania" i bycia tu...

Yuto wziął wdech z zamiarem rozpoczęcia rozmowy, ale mój palec na jego ustach w prosty sposób zasugerował, iż to ja zacznę:

-Zanim powiesz cokolwiek... Przepraszam za ranek... To był szok to wszystko... Chcę urodzić to dziecko... - powiedziałem co i raz przegryzając pierniki.

- Cóż... To byłooooo... szybkie. - wygodnie się oparł i założył ręce za głowę - A już myślałem, że będę musiał Cię przekonywać...

-Czekaj, czekaj... Ty masz mózg?!

- Osz ty... - zrzucił nas z ławki zawisnął nade mną i zaczął łaskotać.

- Yuto... Przestań... Hahahaha... Żartowałem... No przestań już... Hahahahahah... - w końcu posłuchał i zaprzestał łaskotek, ale nadal znajdował się nade mną.

- Jesteś okrutny, wiesz... - chciałem mu przytaknąć, nawet otworzyłem już usta, lecz tym razem to on zasłonił je swoim palcem - tak rzadko pozwalasz mi słuchać swojego śmiechu, a dobrze wiesz jak bardzo cię kocham. - zaprzeczyłem, z czystej ciekawości co wymyśli - moja miłość do ciebie żarzy się milionami miłosnych płomieni, najdroższy - przejechał dłonią po moim policzku, uniósł głowę lekko do góry i gdy nasze usta niemalże się zetknęły, ja zamiast stać się niewolnikiem chwili... Wsadziłem Yuto do ust ostatniego piernika... Romantyzm że ja pierdolę... Nawet nie wiem czemu to zrobiłem! Czarnowłosy zdziwiony otworzył szeroko oczy, po czym usiadł na moich biodrach. Chwilę potrzymał słodycz w ustach a po chwili wyjął i spojrzał na mnie...

- Całkiem niezłe mu dzisiaj wyszły - tak to było pierwsze co powiedział.

-Tylko tyle masz do powiedze... - nie zdołałem dokończyć, ponieważ Wilk zamknął mi usta ciastkiem i namiętnym pocałunkiem (coś jakby pocky - game dop. Ari). - Tekstem z tym milionem płomieni to mi zaimponowałeś. Ale jak próbowałem powiedzieć :lepiej działasz niż mówisz - z jego ust wydobyło się krótkie "Ach... Tak?" a sekundę później znów ich posmakowałem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nie jest najdłuższy, ale jest...

Mam nadzieję, że się podobało... Za wszelkie pamiątki po swojej obecności z góry dziękuję i cuż... Do zobaczenia w kolejnym rozdziale

Arikonomi

Miłość podwójnie zakazana.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz