Część XVIII

265 24 6
                                    

**Około 9 miesięcy później**

Zostało kilka dni do "przewidzianego" terminu. Od tygodnia służba nie odstępuje mnie na krok. To cholernie upierdliwe. Nie mogę nawet kichnąć bez miliona pytań "Czy wasz wysokość dobrze się czuje?", "Nic się waszej wysokości nie stało?", "Wasza wysokość nie chce iść do znachora?". No kurwicy można dostać! Z drugiej strony, wiem że to z troski ale ludzie... Bez przesady! No jest jeszcze Yuto, a w zasadzie powinien być. Przez ojca i sprawy związane z królestwem, prawie się nie widujemy... Brakuje mi go...

~~~~~~~~~~~~~

Kolejny taki sam dzień, budzę się samemu, jem śniadanie tylko ze służbą, chodzę po zamku i ogrodach bez szczególnego celu. Czasem gram w karty ze stajennym, czasem przesiaduję w kuchni, tracąc cały dzień na rozmowach z kucharzami, a czasem po prostu siedzę w ogrodzie i szkicuję, z resztą tak jak dziś. Rysowanie kwiatków wokoło i na okrągło zdążyło już dawno mnie znudzić, więc zrobiłem pożytek ze służki, która to uczepiła się mnie tym razem. Strasznie przypominała mi Ishe, ten sam gotycki styl, prawie identyczne rysy twarzy, gdybym nie ogon i uszy Mei Lin, na pewno nazwałbym je bliźniaczkami.

Em... Wspominałem coś o identycznych dniach? No, to ten nie był identyczny. Spokojnie siedziałem na ławce kończąc szkic sukienki Mei, gdy poczułem wilgoć w okolicy krocza, a chwilę później niemiłosierny ból w podbrzuszu. Było oczywiście - To JUŻ.

Szczęście w... Bólu, była przy mnie Mei, która potrafiła zachować zimną krew. Pomogła mi wstać z ławki i ułożyła na ziemi. Jak poród to poród... Zdjęła moje spodnie i podgięła nogi, pod które podłożyła swój fartuch. Później słyszałem już tylko jedno słowo "Przyj!". Bolało, jak diabli. Pół godziny... Godzina... Półtorej... Dopiero po trzech godzinach męczarni, litrach wylanych łez, zupełnym pozbawieniu energii, usłyszałem płacz mojego syna. Mei odcięła pępowinę, a chwilę potem obejmowałem moje maleństwo owinięte... Jedną z warstw sukni Mei bo w fartuch zawinęła łożysko, które potem poszło do spalenia.

Mei miała właśnie iść po medyków i spalić zawartość fartucha, lecz to by oznaczało, że zostawi mnie samego na jakiś czas. Cóż nie musiała. Dosłownie w bramie do ogrodów wpadła na Znachorów i mojego męża.

- Trochę się spóźniliście - zachichotała dziewczyna. A wiem o tym bo leżałem parę metrów dalej, za wysokim żywopłotem.

-J... Jak to? - zająkał się Yuto. I wtedy jak na zawołanie, maluszek znów zaczął płakać. Na bruneta zadziałało to jak płachta na byka, błyskawicznie pojawił się obok mnie, z niedowierzaniem patrząc na nas.

- Weźmiesz go wreszcie na ręce czy będziesz się tak gapił?

- Kochanie ja... - rozpłakał się zupełnie jak nasz synek - JESTEM TAKI SZCZĘŚLIWY!!! - delikatnie objął nas obu. - KOCHAM CIĘ!!! TAK BARDZO CIĘ KOCHAM!!!

-Ja ciebie też, ale błagam, nie krzycz. Głowa mi pęka.

-Jasne przepraszam, kochanie...

~~~~~~~~~~~~

Potem przyszli medycy, jeden zabrał dziecko, a drugi zaczął grzebać mi między nogami, za co oczywiście dostał solidny opierdol od Yuto. To było słodkie. W końcu jak mój mąż słusznie zauważył, lepiej by było badania robić w lecznicy niż na trawie w ogrodach. Znachor przyznał mu rację jednocześnie przepraszając za swoje zachowanie.

W skrócie: Yuto zniósł mnie do lecznicy, zrobili badania mnie i małemu i odesłali do naszej komnaty abyśmy w spokoju mogli odpocząć.

~~ Perspektywa Yuto ~~

-Wampirku mój słodki, a właściwie jak damy na imię tej słodyczy - jedną ręką trzymałem dziecko a drugą łaskotałem po brzuszku. - Może Tulip albo Violet, co sądzisz? - zero reakcji, leżał i wpatrywał się w sufit. Dopiero gdy samym sobą przysłoniłem mu jakże interesujący widok, obudził się z letargu.

-Hę... Przepraszam, co mówiłeś?

-Pytałem się o imię dla naszego syna... Violet czy Tulip? - znów się wyłączył.

-He... Co? Aaaa... Violet, z... Zdecydowanie... - odłożyłem naszego Fiołeczka do kołyski, po czym usiadłem na brzegu łoża, tuż obok Roshi'ego.

-Hej, kochanie - gładziłem jego policzek - co ci się stało? Od wyjścia z lecznicy wydajesz się jakiś nieobecny. Zrobili ci tam coś? Bo jak tak osobiście ich rozszarpie!

-Nie, nic mi nie zrobili...

-To o co chodzi. Słonko mi możesz powiedzieć. Mi MUSISZ powiedzieć.

-No bo... Jak tam byliśmy poczułem czyjąś obecność. Obecność kogoś kogo dawno nie widziałem i wolałbym, żeby tak pozostało... Albo może zwyczajnie wydawało mi się... Nie wiem... I to mi nie daje spokoju - przytuliłem go, a ten od razu odwzajemnił gest.

-Co by to nie było, pamiętaj zawsze masz mnie - w odpowiedzi dostałem tylko cichy pomruk zadowolenia. Tyle mi w zupełności wystarczy.

Siedzieliśmy w ciszy parę minut, ale niestety obowiązki wzywają. Ucałowałem ostatni raz główkę Roshi'ego i opuściłem komnatę, kierując się do komnaty ojca.

~~Perspektywa Roshi'ego~~

Znów zniknął...

-Dlaczego tak często mnie zostawiasz? - spytałem sam sobie

-Och, tak to okropne... Pozwól, że ja dotrzymam  ci towarzystwa - ten głos... Odwróciłem się w kierunku z którego dochodził...

-Ty... Dlaczego tu jesteś?! Czego chcesz?!

-Oj Roshi, nie unoś się tak... Czy to takie dziwne, że dziadek chce poznać wnuka?

To be continued...

Miłość podwójnie zakazana.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz