Tajemnicza skrzynka

22 2 0
                                    

Tydzień temu odbył się pogrzeb mojego prapraprapraprabratańca, Sama. Byliśmy tylko ja, kol, Elijah, Bekha i Czarodziejki. Leo też chciał przyjść, ale Starsi dali mu nowego podopiecznego i musiał iść mu wszystko wyjaśnić. Położyłam na jego grobie czerwoną różę. Tak jak obiecałam to w czasie mojej przemianie w wampira. Że znajdę moją zmarłą rodzinę i położę na ich grobach czerwoną różę. To znak, że za nimi tęsknię i pamiętam o rodzinie. Odbyło się to w czasie ogromnego deszczu. Wszyscy byli pod parasolami, a ja nie zwracałam na to uwagi, tylko stałam nad jego grobem i płakałam. Czułam się tak, jakby zamiast Sama w grobie było moje serce, które przestało bić wraz z jego sercem. Mogłabym płakać przez cały czas i leżeć w łóżku i nic nie robić, ale wiem, że mi na to nie pozwolą. Mam ich gigantyczne wsparcie.

Siedziałam teraz u siebie i męczyłam kawę i pączka z truskawką. Mam gdzieś kalorię. I tak niektóre osoby uważają, że jestem za chuda. Byłam sama, bo Kol i jego rodzeństwo, którzy byli na pogrzebie gdzieś poszli. Z tych samotności wyrwało mnie parkowanie samochodu. To pewnie dziewczyny przyjechał, by mnie pocieszyć. Nie myliłam się. To były one. Weszły do mnie, a za nimi szedł Kol niosąc jakąś starą zardzewiałą skrzynkę.

 - Hej. Co to jest? - spytałam zaciekawiona.

 - To ta skrzynka, o której mówił Sam. - odparła Phoebe.

Wstałam zdziwiona i minimalnie zawstydzona. W ogóle o tym zapomniałam. Co ze mnie za ciocia, która zapomina o innych członkach rodziny?

 - Zapomniałam o tej skrzynce. Minimalny wstyd - przyznałam z delikatnym rumieńcem.

 - To żaden wstyd. Po prostu zapomniałaś o tym, po tym wszystkim - powiedziała Piper przytulając się do mnie.

 - Masz rację. Pora zobaczyć, co takiego zebrali twoi przodkowie przez te wszystkie lata - zaproponował mój mężczyzna.
Położył tę ciężką metalową skrzynię na podłodze i kucnęłam przed nią. Wzięłam głęboki oddech i ją otworzyłam z wampirzą mocą. To, co zobaczyłam jako pierwsze bardzo mnie wzruszyło i zdziwiło.
- Co takiego tam jest?  - spytała zainteresowana Phoebe zbliżając się do mnie i zaglądając do środka tak jak jej siostry.
Wzięłam ostrożnie ten ciuch w ręce i rzekłam.
- To jest moja stara suknia i fartuch. Nosiłam go cały czas, bo nie mieliśmy pieniędzy na to, by coś kupić lub zrobić. Ojciec wszystko przepijał, a matka nie pomyślała, że jej dzieci są głodne lub chore. Musieliśmy sami o siebie zadbać.
Trzymałam tę mają czerwoną sukienkę w ręce bardzo delikatnie, jakby się miała rozpaść. No, kiedyś była czerwona, a teraz trochę wyblakła.
- Dziwne - mruknęłam do siebie.
- Co się stało? Złe wspomnienia? - spytała Piper.
- Nie, po prostu w tej sukni zostałam zabita. Tylko że Klaus powiedział, że zostałam przebita w brzuch, a nie widzę śladów krwi.
- Nam powiedział, że zostałaś dźgnięta w plecy. Tu masz ślady krwi - powiedział Kol odwracając tył sukni w moją stronę.
Faktycznie. Z tyłu był ślad krwi i to dość spory rozchodzący się po całej tylniej części materiału. Odlażyłam ją ostrożnie na krzesło i zaczęłam oglądać fartuch. Był kremowy i w nim trzymałam pieniądze na życie.
- Chodziłam cały czas w tym fartuchu. Uważałam, że przynosi mi szczęście. Kiedy ludzie widzieli mnie na targu i widzieli, że niosę kartkę i kawałek węgla to od razu wiedzieli, że za chwilę zacznę ich rysować. Pamiętam taką jedną parę starszych osób, którzy traktowali mnie jak córkę, której nigdy nie mieli. Wiedzieli, że jestem biedna i cały czas prosili, bym ich narysowała. Robiłam to z przyjemnością. Nie dlatego, by zdobyć pieniadze, ale dlatego, że byli dla mnie jak dziadkowie. Pewnego dnia poprosili mnie, bym narysowała ich porter w domu. Zgodziłam się. Narysowałam piękny obraz, który powiesili nad swoim łóżkiem. Chcieli mi dać swoje oszczędności, i to wszystkie, ale się nie zgodziłam. Poprosiłam o 10 jenów, tak jak zawsze brałam od każdego klienta. Dali mi 20 i nie prosili o resztę. Przyszłam następnego dnia do ich domu pomoc w ogrodzie lub w domu. Ale weszłam do chatki, a oni umarli. Wtedy zrozumiałam, że to było ich ostatnie życzenie. By narysować ich jako szczęśliwych i kochających się wzajemnie staruszków, którzy traktowali mnie jak swoje dziecko.
Prue delikatnie mnie przytuliła.
- Czasami robimy coś dla innych osób nie wiedząc o tym, że widzimy ich ostatni raz. Zrobiłaś, co mogłaś dla tej rodziny. Dzięki tobie umarli szczęśliwi wiedząc, że ktoś oprócz nich zajmował się porządnie nimi, ogrodem lub czymkolwiek.
Przytuliłam ją do siebie mocniej. Wtedy poczułam w fartuchu coś twardego i okrągłego. Wsadziłam rękę do kieszeni i wyciągnęłam bardzo zdziwiona i szczęśliwa stare zardzewiałe monety.
- Jednak przetrwały. - powiedziałam cicho uśmiechając się pod nosem - Tak wyglądały kiedyś stare monety. Dzisiaj nie są chyba nic warte, co?
- W Buckland's by się przydały - powiedziała do siebie Prue oglądając je zaciekawiona i dając siostrom.
- Co było w tamtych czasach najdroższe? - spytała zaciekawiona Piper.
- Warzywa - odparł Kol podchodząc do nas - Najbardziej to marchewki, papryki i pomidory. A owoce...... Były tylko jabłka.
- Sporadycznie pojawiały się maliny lub jagody, ale ja wybierałam się do lasu, by je pozbierać dla mnie lub brata.
- A stroje? Kupowaliscie czy szyliście? - dopytała Phoebe.
- Jak szyłam dla siebie i brata, a rodzicami się nie interesowałam? Skoro oni uważali, że nie mają dzieci, to my uważaliśmy, że nie mamy rodziców.
- Tak ci uprzykrzyli życie?
- Powiem tylko tyle, że moja matka była dziwką, a ojciec pijakiem, który lał mnie aż do krwi - rzekłam beznamiętnie grzebiąc w skrzyni.
Wyciągnęłam jakiś gruby plik dokumentów. Zaczęłam nie zainteresowana oglądać. To byli wszyscy nasi przodkowie, którzy mnie szukali lub nie.
- Dużo miałam przodków - przyznałam - O matko!!!!!
- Co ??- spytały równocześnie Czarodziejki.
- Marylin Monroe była moją przodkinią? Tak samo jak Lucy Mound Montgomery. Uwielbiam jej książki. A Marylin podziwiałam za kobiecość i wdzięk.
- Chociaż miałaś sławnych przodków - powiedział Kol biorąc ode mnie inne dokumenty - Nawet jest tu Abraham Lincoln.
- Co?! - pisnęły zdziwiona zaglądając mu przez ramię.
- Żartowałem - zachichotał.
Uderzyłam go w ramię i zaczęłam oglądać resztę dokumentów. W połowie zamarłam.
- Kol. Teraz musisz inaczej traktować pewnego członka twojej rodziny. A już zwłaszcza partnera Rebekhi.
Pokazałam mu dokument i oniemiał. Tak, Marcel, przyrodni syn Klausa jest moją najbliższą rodziną. Tak samo jak Paige.
- Nie powiedziałam wam czegoś. Otóż Klaus jak się rozstaliśmy w połowie XVIII wieku adoptował pewnego chłopca. Marcela. Spotyka się z Rebekhą. Poznałam go na przyjęciu, ale nie mogłam z nim porozmawiać, bo ktoś - spojrzałam znacząco na Kola - odciągał mnie cały czas na dwór. Chodzi o to, że ten Marcel to moja rodzina.
Mówiąc to podałam ten dokument Phoebe, która dostała wizji. Czekaliśmy zaciekawieni, co powie.
- On o tym nie wie, ale przyjdzie do ciebie za miesiąc. Pokaż mu ten dokument lub skrzynię, to ci uwierzy.
Kiwnelam głową, że rozumiem i wyciągnęłam ostatnią rzecz ze skrzyni.
- To są moje stare rysunki. To jest ta para, o której wam opowiedziałam.
Podałam im ten obrazek i oglądałam resztę. Tak, miałam talent. Nie wiem czy wrócę jeszcze do rysowania, bo nie miałam na to czasu. Walki, szukanie pracy, staranie się o dziecko... Za dużo tego wszystkiego.
- Ciociu..... Wiesz jak nazywała się ta para? - spytała poważnie Prue
- Małgorzata i Albrecht - odparłam zamyślona.  - A co się stało?
- Ciociu. Oni byli rodzicami Małgorzaty Bawarskiej. Według historii, oni porzuciła swoją rodzinną ziemię i się przeniosła wstydząc się, że pochodzi z biednej rodziny. Nigdy ich nie odwiedzała - powiedziała Prue.
Zrobiłam wielkie oczy.
- Na serio? Muszę powtórzyć historię? Gdzie ten Elijah, kiedy jest potrzebny.
Kol uśmiechnął się pod nosem.
- I mówią, że tej dziewczynie, co im pomagała, dostanie ogromny spadek. Większy niż skarbiec ich własnej córki. Wyrzekli się jej tak jak ona ich.
- To co teraz zrobi. Pojedzie do muzeum i powie, że to ona pomagała rodzicm Małgorzaty? - zadrwiła Phoebe.
- Nie, ją to jest za późno. Ale odwiedzę ich grób. Tak jak każdego członka swojej rodziny - rzekłam poważnie - Chcecie ze mną pojechać?
Kiwneli ochoczo głowami. Jednak nie jestem zmtym wszystkim sama jak kiedyś myślałam. A z Klausem porozmawiam na poważnie, kiedy się będzie w pobliżu kręcił. A to zawsze robi.

Venica CrownWhere stories live. Discover now