Rozdział XII

960 56 12
                                    

Minęły 2 tygodnie od wydarzeń z XI rozdziału.

Życie każdego żołnierza nie, każdego człowieka jest na wagę złota. Bardzo czystego złota. Gdy żyłam w podziemi nie zdawałam sobie z tego sprawę. Miałam gdzieś czy ktoś umiera z głodu, pobicia albo już umarł. Liczyłam się tylko ja. W wojsku nauczyłam się cenić wszystko i wszystkich. Chociaż nigdy nie byłam na prawdziwej misji, dostrzegłam to nim mogło być za późno. Levi mówi, że prawdopodobnie dorosłam. Tak wygląda dorastanie? Co to za chore czasy, gdy dorastamy na wojnie, dotyczącej naszego gatunku. Boli nas fakt, że przegrywamy z teoretycznie gatunkiem niższym, przecież nie ma świadomości, prawda? To dyskryminuje ich, czyli tytanów z panowania nad światem. W ciągu ostatnich dni nauczyłam się zakładać poprawnie mundur. Prawdziwy żołnierz umie to robić odrazu po dołączeniu do wojska, ja nie umiałam. Nie umiałam jeść sztućcami, wiązać butów, pić należycie wino. Nie jestem normalna. Ciekawe, czy Levi odrazu umiał? Założę się, że tak. W końcu Pan Idealny.

Pan Idealny...

Pan...

Idealny...

Nie powinnam go tak nazywać. Jest to Kapitan Levi, mój przełożony. Osoba, za którą również muszę walczyć, jak za cały korpus. Ich życie leży w moich rękach, natomiast moje w ich. To w wojsku jest niesamowite, a jednocześnie przerażające.

Delikatnie założyłam wyczyszczony dzisiaj rano mundur. Wczoraj wieczorem też go czyściłam. Nie chcę by był brudny. Nienawidzę bakterii. Mój pokój też jest wyczyszony. Porządek, czystość i schludność. Ostatnio to jest moim motywem przewodnim.

Włosy związałam w mocnego kucyka. Nie może przeszkadzać.

Śniadanie, to co zwykle. Nie chcę nic innego. Kanapki z masłem. Uwielbiam.

Następnie idę do Hanji, błagać o pozwolenie na trening.

Może wydawać się łatwe, podrzuci się jakąś gadke o tytanach, ona się wkręci a sama podbije sobie kwitek. Niestety, odkąd wujek jej zagroził, że będzie mieć szlaban na eksperymenty na tym poł-tytanem, gdy wyda mi za wcześnie zgodę.

— Hanji, może jednak? Już mogę skakać, turlać się, przewracać i skopać dupsko Kapitanowi.

— Jak co dam to mi Erwin skopie. Poczekaj jeszcze tydzień. — patrzyła się na mnie błagalnym wzrokiem. Nie, nie, nie. Nie ze mną te numery.

— Weź pod uwagę, że niedługo ekspedycja a ja nic nie ćwiczyłam. Daj mi szansę przetrwać.

— Ale... No dobra. Jak coś to mnie nie było.

Podbiła kwitek.

— Powiem, że byłaś. Spokojnie, nikt ci nic nie zrobi. Najwyżej ja.

Następny kierunek pokój Kapitana Leviego. Musi poznać decyzję mojego lekarza prowadzącego, by mógł włączyć mnie do treningu. To skomplikowane.

Zapukałam trzy razy. Dwa były szybsze i jeden wolniejszy.

— Włazić, debilu! — papierkowa robota, co Kapitanie? Weszłam zwinnym krokiem upewniając się, że zamknęłam drzwi. — a, to ty. Co chcesz? Jak widzisz, mam trochę pracy. — jego wzrok skierował się na stos papierów.

— Zgoda Hanji, na mój udział w treningach praktycznych.

Na teoretycznych musiałam być.

— To już? Napewno dasz sobie radę?

— Jakbym nie dała, to bym nie stała tu przed Panem.

Jedna z jego brwi poszła do góry. Ja tylko zasalutowałam. Spóźniłam się z tym. To nie jest godne bycia idealną. Muszę się poprawić. Muszę być idealna.

— Dobrze, dzisiaj o godzinie dziesiątej, zacznie się twój trening indywidualny. Jako, że wróciłaś dopiero muszę zastosować nieco łatwiejszy od reszty żołnierzy, to nie podlega dyskusji. Odmaszerować.

Zasalutowałam, następnie wyszłam, poraz kolejny upewniając się, czy poprawnie zamknęłam drzwi.

Żołnierz idealny nie może się do tego dopuścić.

— Nie ma ale... Jesteś żołnierzem, głupia. Musisz być idealna pod każdym względem.

Nie zawiedziesz się.

Godzina dziewiąta trzydzieści.

Byłam przed czasem. Muszę nadrobić stracony czas, którego niestety nie zostało mi wiele.

Zaczęłam biegać. Do dziesiątej, jak pobiegam to nic się nie stanie.

Muszę być idealna.

Levi.. Levi.. Mój kochany Kapitan.. (Levi x OC) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz