XVI

594 43 13
                                    

Byłam niesamowicie przerażona, mimo to bez zastanowienia ruszyłam w stronę, gdzie zauważyłam pierwszą czarną race. Nie obchodziło mnie to, czy dowódca za mną biegnie lub coś do mnie krzyczy.

Nie wiem czemu to zrobiłam, nigdy nie zabiłam żadnego Tytana, a rwę się na odmieńca. Ja to dziwna kobieta jestem.

Wbiłam linkę w jego szyję, próbując skończyć za nim, odmieniec mnie obserwował swoimi ciemnymi, pełnymi mordu oczami. Gdy byłam za nim wystrzeliłam kolejną linke celując w jego kark i przy okazji zrobić idealne cięcie. Zmarszczyłam brwi w momencie, gdy moje ostrze dotknęło jego rozgrzanej skóry. Przerażające, jaką temperature mają te stworzenia.

Gdy rozcięłam jego skórę, byłam już po jego drugiej stronie, kątem oka patrzyłam na moje cięcie.

Zmarszczyłam jeszcze bardziej brwi. Serio?

Ledwo go drasnęłam!

W momencie, gdy próbowałam zmienić kierunek lotu poczułam, jak coś mnie pcha w dół, jakbym spadała. To był tytan, uderzył swoją ręką od góry w linkę. Co za pech.

Jednak trzeba było pomyśleć, będąc przerażonymi bez doświadczenia pchać się do odmieńca. Tylko ja tak umiem.

Starałam się przygotować do upadku, tak by osłonić najważniejsze organy. Czy to było możliwe, nie wiem.

Tak sobie patrzyłam na te ziemię, kurde, jakbym inaczej strzeliła linkę, to bym mogła się jakoś uratować, a tak to lecę, jak największy debil.

Przy samej ziemi poczułam, że ktoś mnie łapie, czy to tytan, czy to śmierć? Może człowiek. A kto wie!

W każdym bądź razie wypuściłam powietrze licząc, że to koniec.

— Panno Finst, nie będę cię dźwigał, więc proszę użyć tego sprzętu i stać z boku, skoro nie umiesz się posłuchać JEDNEGO rozkazu. Nie potrzebuje kogoś takiego, jak ty w moim oddziale. — podniosłam wzrok i zobaczyłam twarz dowódcy oddziału.

No to fajnie. Pierwsza i ostatnia wyprawa.  Westchnęłam i spojrzałam na Tytana, który leci na ziemię zabity przez moich współtowarzyszy.
Jakimś cudem z pomocą dowódcy stanęłam na ziemię. Tytan nawet mnie nie dotknął, więc nie miałam żadnej rany czy siniaka.

Wciągnęłam linki i zawołałam swojego konia. Tak zrobiła też reszta, następnie skierowaliśmy się w stronę, gdzie mieliśmy początkowo. Czy ja czegoś nie mogę chociaż raz zrobić dobrze?

Do końca dnia strzelałam tylko racami. Zatrzymaliśmy się w jakimś zaniedbanym zamku. Oczywiście nie obyło się bez sprzątania.

Zmęczona całym tym dniem siadłam sobie u siebie w pokoju, w kącie. Zwinęłam się w kłębek i zaczęłam płakać.

Faktycznie, masz powód Finst. Nie słuchasz samej siebie, a co dopiero dowódcy.

Co za dzban ze mnie, ja nie wiem. Od kiedy wyszłam z podziemi jestem jeszcze bardziej roztrzepana niż zwykle. Gdzie jest moja powaga, gdzie jest ta rozwaga? Ciągle dostaje po głowie i ciągle są problemy. Czas się puknąć w tą głupią głowę i sie ogarnąć, bo długo nie pożyje.

Gdy usłyszałam kroki zza drzwi wytarłam łzy i Spojrzałam w kierunku drzwi. One się energicznie otworzyły, a jakiś nieziemsko niski kurdupel wszedł do pokoju i rozejrzał się wzrokiem. Najwyraźniej czegoś szukał.

Spojrzenie czarnowłosego było skierowane w moją stronę. Powolnym, ale pewnym krokiem zaczął donie podchodzić, ja bym najchętniej się cofnęła, jakbym nie była w kącie.

Siadłam sobie w takim miejscu, że wszystkie drogi ucieczki były zablokowane. Brawo Finst.

— Finst, Finst, Finst. Haruka Finst. Aż tak bardzo Ci się śpieszy do grobu, że chciałaś popełnić samobójstwo rzucając się na odmieńca? — odezwał się do mnie najzimniejszym tonem jakiego kiedykolwiek słyszałam.

— N-nie! To był przypadek, naprawdę.

Podszedł na tyle blisko, że mógł mnie kopnąć, i to zrobił. Kopnął mnie w udo, aż pisnęłam z bólu. Skąd ten karzeł ma tyle siły?!

— Przez przypadek się rzuciłaś ja Tytana? A to ciekawe. Kolejna, co chce bezmyślnie stracić życie. Mówiłem, że nie będę w stanie ci pomóc. Jak dobrze, że kazałem tej łajzie cię pilnować. Mogłem się tego spodziewać. Następnego dnia jedziesz ze mną w oddziale. Nie mogę pozwolić, by coś Ci się stało.

Przecierając dłonią miejsce w które mnie kopnął Spojrzałam się w jego oczy. Były wpatrzone we mnie i tylko we mnie. Widziałam, jak kucnął przy mnie. On się o mnie martwił, on przyszedł na mnie pokrzyczeć tylko po to, bo się martwił, ale czemu...?

Czy on mnie...?

Cała czerwona przysunęłam się do niego i wyciągnęłam swoją prawą dłoń i wsunęłam mu ją włosy, drugą położyłam na jego rumieniu przybliżając się przy tym twarzą.

Pocałowałam go.

A on wcale mnie nie odepchnął. Po prostu dalej się na mnie patrzył swoimi oczami. Może tylko mi się zdawało?

Odsunęłam się od niego energicznie z myślą, że zaraz mnie zabije. On tego nie zrobił, ale on mnie natychmiastowo przysunął i również pocałował. Ja tylko nieśmiało oddałam pocałunek.

Właściwie, co tu się stało?

Levi.. Levi.. Mój kochany Kapitan.. (Levi x OC) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz