36. „Mój promyczek."

2.9K 80 29
                                    

Z Isaaciem było już dobrze. Cieszyłam się, ponieważ znowu miałam go przy sobie. On jako jedyny mi został, bo reszta miała już swoje drugie połówki i byli sobą zajęci.

Była godzina popołudniowa. Piłam kawę w barku, a później wróciłam do pomieszczenia gdzie leżał blondyn. Na wejściu uśmiechnął się do mnie, a ja to odwzajemniłam.

- I co się szczerzysz?- zapytał ze śmiechem.

- A nie mogę?- uniosła brwi.- Mam prawo być szczęśliwa.

Usiadłam na krzesełku i po chwili stało się coś czego sobie nie wyobrażałam. Isaac tracił tlen, a maszyny zaczęły głośno pikać.

- Musimy go reanimować!- krzyknął lekarz.- Proszę stad wyjść!

- Ale ja...- jąkałam się.

- Natychmiast!

Opuściłam sale z płaczem. Usiadłam na krześle przed nią modląc się, aby nic złego się nie stało. Przecież było tak dobrze. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, miałam go obok i znów musiało się spieprzyć.

Drzwi otworzyły się, a ja wstałam. Zaczęli wywozić łóżko co mnie zdziwiło.

- Musimy go jak najszybciej operować.- wyjaśniła mi pielęgniarka, ponieważ szłam za nimi.

- Ale on nie umrze?- wydusiłam przypominając sobie smierć Aidena. Nie mogę stracić kolejnej osoby, na której mi zależy. Kurwa nie mogę.

- Zrobimy wszystko co w naszej mocy.- zapewnił i znikli za dużymi drzwiami.

- Kocham cię Isaac.- szepnęłam sama do siebie chowając głowę w dłoniach.

***

Minęła kolejna godzina. Od pieprzonych trzech godzin nic nie wiedziałam. Leo z Chloë byli za miastem, więc dopiero za trzydzieści minut mieli tu być. Jack z Cody'm w podobnym czasie. Siedziałam tu sama, ponieważ nawet nie miałam kontaktu do dziadków chłopaka. Nie mogłam ich nawet poinformować.

Wyszłam po raz kolejny na fajkę. Wiatr powiał moją skórę, ale miałam to teraz gdzieś. I tak byłam zimna w środku. Zaciągnęłam się dymem spoglądając na idących ludzi. Na ich ustach pojawiał się uśmiech.

Dobrze, że wam doskwiera humor.

Wróciłam załamana z powrotem przed salę operacyjną. Po kilku minutach nareszcie wyszedł lekarz. Wstałam szybko z krzesła i podbiegłam do niego.

- I co z nim?- zapytałam.

- Niestety nie udało nam się go uratować. Pan Hale nie żyje. Przykro mi.- powiedział i odszedł zostawiając mnie samą.

Byłam wściekła, zawiedziona, załamana. Jak to nie żyje? Z jakiej kurwa racji nie żyje. W mojej głowie ciagle siedziały te słowa.

Pan Hale nie żyje.
Pan Hale nie żyje.
Pan Hale nie żyje.

Niech ktoś wyskoczy teraz z kamerą krzycząc mamy cię czy coś w tym stylu. Niech ktoś mi powie, że to pieprzony sen.

Straciłam kolejną osobę, na której mi zależało. Mój promyczek.

Nie wyobrażałam sobie dalszego życia bez niego. Potrafił wejść do mojego życia z buciorami dość szybko, ale nie miał szybko odchodzić. Miał zostać najlepiej na zawsze.

Nie mogłam w to uwierzyć. Nie chciałam w to wierzyć.

Już nie będzie wchodził przez okno.
Już nie będzie nazywać mnie małą.
Już nie będzie się ze mną droczył.
Już nie będzie się na mnie obrażał.
Już nie będzie mnie pilnował.
Już go nie będzie.

Bloated assholeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz