Rozdział 62

2.3K 159 14
                                    

Przytuliła mnie.

- A jak się dowiedziałaś o tym wypadku? Kto ci powiedział? Co było potem?

- Moi rodzice wspólnie z jej rodzicami mi powiedzieli. Najpierw jeszcze to przede mną ukrywali. Wszyscy wiedzieli jaka jestem wrażliwa i jak bardzo przywiązana do Charlotte. Tylko nie wiedzieli, że moje przywiązanie do niej wynika z miłości, która nas połączyła. Dwa dni się zastanawiali jak delikatnie mi o tym powiedzieć. A ja wciąż chodziłam do jej domu, pytałam jej rodziców gdzie jest, ale wciąż mówili, że gdzieś wyszła, że jest w sklepie, że na spacerze. Drugiego dnia już zaczęłam czuć, że jest coś nie tak. Wszyscy byli w smutnych nastrojach, a mama Charlotte miała czerwone oczy jak od płaczu. W końcu trzeciego dnia przyszli do mnie jej rodzice i moi, i powiedzieli, że Charlotte miała poważny wypadek. Już na te słowa byłam roztrzęsiona i pytałam gdzie ona jest, czy mogę ją zobaczyć. Mama Charlotte się rozpłakała, a mój tata powiedział tylko, że następnego dnia jest pogrzeb. Moje serce pękło... Padłam na ziemię z płaczem, a we mnie powstała pustka... Płakałam tydzień bez przerwy. Na pogrzebie... Było mi słabo. Wielokrotnie myślałam, że nie wytrzymam i zemdleje. Szczególnie kiedy zobaczyłam ją tam... Bo w pewnym momencie trumna była otwarta. Ona wyglądała jakby spała... To było straszne. Jak jakiś zły sen. To do mnie nie docierało, że naprawdę jej już nie ma. Pochowali ją i razem z jej ciałem do grobu wpadły wszystkie moje uczucia. Odchodząc stamtąd nie czułam już nic. Tylko łzy lały mi się nieustannie po twarzy. Przestałam jeść, nie mogłam spać w nocy, aż któregoś dnia w końcu zemdlałam z wycieńczenia. Trafiłam do szpitala na ponad tydzień bardzo odwodniona. Kiedy wszyscy moi przyjaciele dowiedzieli się o moim stanie zaczęli mi bardzo pomagać, żebym wróciła do siebie. Bez psychologa też się nie obyło, ale te trzy wizyty, na które poszłam nie dały mi tyle, co obecność bliskich mi ludzi. Może też przez to, że oczywiście nie potrafiłam psycholożce powiedzieć, że moja zmarła przyjaciółka była moją dziewczyną. Wspierali mnie za to moi rodzice. Loretta też. Ona bardzo się przejęła mną i też jako jedyna znała prawdę, więc miałam w niej pełne wsparcie, bo dokładnie znała moją sytuacje. Przez ten pierwszy rok to praktycznie pomieszkiwała u mnie w domu. Nie było tygodnia, żeby nie została na choć jedną noc, aby mnie pilnować. Właśnie to chyba tak bardzo nas do siebie przywiązało. Lora jest starsza ode mnie o 6 lat. To całkiem sporo. Opiekowała się mną jak ciocia lub nawet matka. Był ze mną też Bradley. Nie tak bardzo jak Lora, ale często do mnie przychodził. Któregoś dnia też zdradził mi, że mu się podobam. Potem przynosił mi kwiaty, słodycze, tak, jak Lora pilnował, żebym jadła, a czasem nawet mnie karmił. To było kochane z jego strony. Moi rodzice też byli nim zachwyceni, oczywiście bardziej niż ja i stale tylko pytali czy jestem jego dziewczyną. Nie mogłam tego znieść, więc pomyślałam, że poudaję tę miłość na chwilę, a potem się rozstanę, powiem im, że nam nie wyszło i będę mieć spokój. I tak zostałam dziewczyną swojego przyjaciela. Trwałam w tym związku rok, bo nic poza sporadycznymi całusami się między mną a nim nie zmieniło. Ale jednak któregoś dnia zaciągnął mnie do łóżka. To już mną trochę wstrząsnęło. Płakałam, kiedy to robiłam... Ale nie z bólu fizycznego, tylko psychicznego. Czułam jakbym zdradzała Charlotte. Jakbym robiła jej wielką krzywdę. Następnego dnia pobiegłam na cmentarz, usiadłam tu tak, jak teraz, położyłam ręce i głowę na nagrobku i płakałam pół dnia przepraszając ją za to, co zrobiłam. Zaczęłam się zastanawiać czy nie odejść od Bradleya. Po paru tygodniach ponownie wylądowaliśmy w łóżku. Tym razem już nie płakałam. Dzielnie wytrzymałam. Oczywiście następnego dnia tak samo jak wcześniej biegłam na cmentarz i przepraszam Charlotke. Już na poważnie pomyślałam o rozstaniu. Że to już ta pora, żeby przestać udawać. Ale cóż... Łóżko po raz trzeci, brak okresu, no i ostatecznie ciąża. Znów moja psychika bardzo podupadła. To był mój drugi i mniejszy koszmar. Naprawdę nie chciałam mieć dziecka. Ale nie odważyłabym się usunąć ciąży. Ludzie by mi tego nie darowali i pewnie zniszczyłabym sobie psychikę do reszty. Nie mogłabym żyć z czymś takim. Postanowiłam, że muszę urodzić i wychować razem z Bradleyem. Tak będzie najlepiej dla dziecka. Zrobiłam to. Wytrzymałam te miesiące z dzieckiem w brzuchu. Przynajmniej miałam powód, by odmówić Bradleyowi, żeby się do mnie nie dobierał. O ile okres ciąży był dla mnie bardzo smutny, kiedy tylko moja Lexy przyszła na świat od razu ją pokochałam. Była taka malutka i wyglądała jak ja ze zdjęć tuż po urodzeniu. Instynkt macierzyński włączył mi się od razu. Była moja. Co z tego, że też Bradleya, moja też była. Nigdy więcej już nie pożałowałam, że zaszłam w ciążę. Dziecko okazało się być dla mnie najlepszą terapią. W całości poświęciłam się wychowywaniu tej malutkiej istotki. Skończyłam studia będąc jeszcze w ciąży i dwa lata siedziałam tylko w domu na utrzymaniu Bradleya, i zajmowałam się córeczką. Bawiłam się z nią, karmiłam, przewijałam. Nauczyłam ją chodzić i mówić. Popłakałam się, gdy pierwszy raz powiedziała do mnie "mama". Przy niej doszłam do siebie. I poczułam, że właśnie z dziećmi powinnam pracować. Uczenie córeczki wszystkich naturalnych odruchów typu siadanie, chodzenie, jedzenie samemu było niesamowite. Zrobiłam szybki kurs pedagogiczny i na wszelki wypadek porozmawiałam z psychologiem czy po takim załamaniu nerwowym mogę wykonywać zawód nauczyciela. Nie było żadnych przeciwwskazań. Byłam już zupełnie zdrowa. Na samym początku pomyślałam, by zostać przedszkolanką, ale Loretta wtedy akurat skończyła swoje kolejne studia podyplomowe i namówiła mnie, żebyśmy razem pracowały w szkole. Studia jakie skończyłam oraz kurs pedagogiczny pozwalały mi uczyć zarówno w szkole podstawowej jak i liceum. Loretta miała takie same możliwości, więc szukałyśmy takiej szkoły, żeby mogli przyjąć tam nas obie. I znalazłyśmy właśnie tę, do której teraz chodzisz, Anni. Kiedy Lexy miała parę miesięcy wzięliśmy z Bradleyem ślub dla czystej formalności. I tak sobie jakoś żyłam. Od rana praca, potem opieka nad córeczką, znów praca i opieka nad domem, a czasem w nocy musiałam się z mężem przespać, bo tak robią małżeństwa. Na początku to nadal psychicznie bolało, ale szybko potraktowałam to jako mój obowiązek. Przymykałam na to oko zajmując czymś myśli, gdy mi to robił i dawało się znieść. Powiedziałam mu potem, że jestem prawie aseksualna i dlatego to nie jest dla mnie przyjemne, i czasem zachowuję się, jakbym tego nie chciała. Przyjął to kłamstwo bez problemu i dzięki temu o wiele rzadziej mnie do tego namawiał, a jeśli już, to robił to szybko, żebym nie czuła się źle. I tak się żyło te paręnaście lat. Większość czasu spędzałam z córeczką. Jakoś ułożyłam sobie życie, choć wciąż miałam wielką dziurę w sercu po Charlotte. Ostatecznie dopiero ty ją wypełniłaś. Jesteś taka kochana, taka rozczulająca, ale jednocześnie dorosła, opiekuńcza i odpowiedzialna, i to właśnie sprawiło, że mimo twojej uroczej dziecinności zobaczyłam w tobie też kobietę, z którą mogłabym być. I jestem, i będę. Nie ukrywam, że czasem mnie ta twoja dziecinność zirytuje, ale masz tyle lat ile masz, a każdy wiek ma swoje prawa. Jesteś młoda i wyrośniesz w końcu z tego. Jestem w stanie na to poczekać. Nie mówię też, że aż tak bardzo mi ta dziecinność przeszkadza, bo tak nie jest. Tak jak mówiłam, jesteś chwilami taka rozczulająca... Myślę, że zrozumiałaś. Zauważyłam cię najpierw widząc w tobie nową Charlotte, a potem poznałam jeszcze bardziej wspaniałą Annike, która szybko rozkochała mnie w sobie.

- Kocham cię bardzo. Jestem pod wrażeniem twojej siły, że wytrzymałaś tak wiele, podziwiam odwagę, że poświęciłaś swoje szczęście dla Lexy i Bradleya. Jesteś niesamowita, Lindsay. No i... Co do mojego zachowania. Sama też czasem patrzę na to, co zrobiłam przed chwilą i myślę "Ja pieprzę, jaki ze mnie dzieciak.", więc doskonale rozumiem, że mogę cię irytować - zachichotałam. - Mogę tylko przeprosić, nie umiem przestać. I muszę ci też powiedzieć, że Charlotte na pewno patrząc na nas jest szczęśliwa, że łączy nas prawdziwa miłość. A nie to, co robiłaś z Bradleyem. Krzywdziłaś siebie tamtym udawanym związkiem. Charlotte też z pewnością nie była z ciebie dumna.

- Wiem... Wiem, że to, co zrobiłam po jej śmierci musiało ją boleć tak samo jak mnie. Zawsze wiedziałam, że źle robię, ale za każdym razem miałam jakieś "ale", żeby się nie wycofywać. Już przejrzałam na oczy. Nie będę ciągnąć dalej kłamstw, nawet jeśli będę musiała kogoś skrzywdzić ujawniając prawdę. Chcę w końcu być szczęśliwa, bo mam na to szansę przy takiej dziewczynie jak ty, Annisiu.

- I na pewno Charlotte jest teraz dumna z ciebie, że zauważyłaś szansę, by się odnaleźć, wiesz?

- Tak myślisz? - kąciki jej ust lekko się uniosły

- Mhm - przytaknęłam.

- Moja Charlotka... - znów położyła rękę na grobie - Wciąż cię kocham, pamiętaj o tym. Nawet jeśli to samo czuję do Annisi. Też zawsze będziesz w moim sercu. Obiecuję, że mimo nowej dziewczyny będę o tobie pamiętać.

- Też będę. Jeśli Lindsay tak bardzo cię kochała musiałaś być naprawdę wyjątkowa. Żałuję, że nie miałam okazji poznać osobiście - położyłam rękę na nagrobku, tak samo jak blondynka.

Lindsay popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się.

- Chodźmy już, Anni - wstała i otrzepała nogi z piasku. - Do widzenia, Charlotte.

- Do widzenia - powtórzyłam.

Lindsay poszła dalej alejką. Posłusznie podążyłam za nią zastanawiając się gdzie jeszcze idzie. Szybko zatrzymała się przy kolejnym grobie. Przyklękła na chwilę, więc zrobiłam to samo.

- Rodzice Charlotte... - powiedziała blondynka stawiając drugi ze zniczy na nagrobku, a potem go zapaliła.

Stała jeszcze chwilę wpatrując się w grób.

- Wracamy, Anni - objęła mnie i poprowadziła w stronę wyjścia.

//////////////

Maraton dobiegł końca. Jutro już do szkoły. 😊 Mam nadzieję, że wszyscy miło spędziliście wakacje. ^^ 

Przypominam, że od przyszłego tygodnia rozdziały będą co środę i sobotę. Więc do środy. ^^ 

AnglistkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz