rozdział 3

2.4K 232 28
                                    

jeśli ci się podoba, nie zapomnij dać gwiazdki! to dla mnie duża motywacja :)

Byłem pierwszym synem moich rodziców, także pierwszym omegą. Często słyszałem, że ich najbardziej ukochanym dzieckiem, nawet mimo tego, że okazałem się tym gorszym, a może właśnie dlatego.

Odkąd pamiętam, marzyłem o byciu betą. Nie żadnym żałosnym omegą ani dupkowatym alfą. Betą. Bo bety nie są zniewolone przez naturę.

Moje starsze siostry Adelaide i Alice to alfa i beta. Obie obserwowałem i w taki sposób wypracowałem sobie swoje zdanie na temat bet i alf. Zauważyłem też, że bardziej przypominam Adelaide i strasznie bałem się, że zostanę alfą.

No i nie zostałem. Ale mam kurwa szczęście.

— Skarbie, nie możesz nazwać tak dziecka.

Patrzę przed siebie na Cassa, który siedzi po drugiej stronie stołu. Swoją rękę położył na mojej dłoni, żeby na swoją pokręcony sposób mnie wspierać. Zrzuciłem ją. 

— To ja noszę to gówno — przypominam chłodno. — Ty tylko je spłodziłeś.

— Ale, żabko — zabijam go wzrokiem — kotku — poprawia się szybko, nienawidzę żab — skrzywdzimy to dziecko takim imieniem. Mamy jeszcze czas — nachyla się do mnie i jeszcze raz złącza nasze dłonie. — To dopiero 8. tydzień. Dobrze przemyśl sprawę imienia.

Kopię Cassa pod stołem w kolano, ale ten tego nie poczuł. Wyklinam go. Jest jak głaz. 

— Chcę teraz wszystko załatwić — stwierdziłam odrobinę naburmuszony, bo nawet się nie skrzywił. — Meredith to jedyne ustępstwo.

Cass zdycha i kręci głową. Pod nosem mamrocze coś o pechu, jaki mu się przytrafił, co jeszcze bardziej mnie złości. Że niby on ma pecha? To ja będę chodził z pasożytem w brzuchu przez jeszcze 9 miesięcy. Depczę jego stopę z całej siły piętą, mając nadzieję, że choć odrobinę go to boli.

— A to dla dziewczynki czy dla chłopca? — pyta dalej, swoim prawym kolanem dotykając mojego.

Co za zbok! Maca mnie pod stołem.

— Dla obu — stwierdzam, przyciągając do siebie jego dłoń i wyginając jego palce.

— Nie, nie — mówi Cass, uwalniając swoją rękę i chowając ją pod stołem. — Dla księżniczki powinno być inne i dla księcia też.

Co za kurwa wymagania! Ja od początku miałem być Alan. Rodzice nawet nie brali pod uwagę tego, że urodzę się dziewczynką.

— Mederith dla różowego gówna, Cherokee dla niebieskiego — mówię pierwsze imię, które przychodzi mi na myśl.

Cass przez chwilę wpatruje się we mnie w ciszy, co robi się odrobinę creepy, ale na szczęście nagle doznaje jakiegoś olśnienia i pyta zbyt podekscytowany jak na siebie:

— Skąd bierzesz te imiona?

— Sprawdziłem w necie i zapamiętałem te najgłupsze — przyznaję niechętnie.

W przerwach między rzyganiem, gdy nie ma Cassa, któremu mógłbym uprzykrzać życie, sprawdzam jakieś głupoty związane z tym czymś. Głupie imiona, niewygodne łóżeczko, najtańsze mleko, krzywdzące przezwiska.

— Och, kochanie — spogląda na mnie z rozczuleniem — zależy ci.

— Co kurwa? — mówię bez zastanowienia.

Otwieram szeroko usta i oczy, próbując zrozumieć, co przed chwilą do mnie powiedział. Czy on właśnie ubzdurał sobie, że czuję cokolwiek prócz zdegustowania i nienawiści do tego czegoś? Kurwa, Cass masz zbyt wybujałą wyobraźnię.

My fucking soulmate || A/B/OWhere stories live. Discover now