Rozdział 1

2.1K 126 208
                                    

Byłam spóźniona. Znowu. Kiedyś mnie wyleją za te spóźnienia, a to, że jestem jedną z najlepszych nie będzie miało nic do rzeczy. W pośpiechu szłam przez jeden z jasnoszarych korytarzy. Jeden zakręt, drugi, a potem trzeci i pojawiły się pomarańczowe akcenty na ścianach w postaci różnej grubości linii przeplatających się wzajemnie. Oznaczało to, że wchodziłam w ulubioną strefę większości pracowników pełnej przeróżnych mini restauracji, kawiarni i mega wygodnych sof. Żeby dostać się na korytarz prowadzący do szefostwa, musiałam przejść przez sam środek tego gigantycznego pomieszczenia. Jak zwykle, z daleka dojrzałam stałego bywalca, który jakimś cudem zawsze siedział w tym samym miejscu, zawsze gdy tędy przechodziłam i zawsze usilnie starał się mnie poderwać. Ciemnoskóry przystojniak z krótko ściętymi, zielonymi włosami właśnie żywo gestykulował rozmawiając ze swoim kolegą siedzącym naprzeciwko. Nosili jasnozielone uniformy, co znaczyło, że pracowali w skrzydle szpitalnym. Wywróciłam oczami, bo mnie zauważył i uśmiechnął się szeroko.

– Panie i panowie, idzie najlepszy tyłek w MAO! – Prawie krzyknął, gdy byłam już blisko, chociaż totalnie go ignorowałam.

Jak zwykle. Czy ten facet sobie w końcu odpuści? Jakim cudem zawsze tu siedzi, kiedy mnie wzywają? Przecież za każdym razem to inna pora dnia. Westchnęłam.

– Znowu robisz z siebie debila, Tony – mruknął jego kolega, kiedy ich mijałam nie zaszczycając choćby spojrzeniem.

– F! Umów się ze mną! – Krzyknął za mną, a ja pokazałam mu środkowy palec nawet się nie odwracając. – Widziałeś? Prawie na mnie spojrzała!

– Prawie? Ona cię totalnie zlewa – odezwał się jego kolega. – Który to już raz? Odpuść... – więcej już nie słyszałam, bo weszłam w końcu we właściwy korytarz.

Przyspieszyłam kroku widząc jasnoniebieskie linie na ścianach i dwie grubsze na podłodze. Trochę obawiałam się starcia z szefostwem. Zastanawiałam się czy to spóźnienie to już przegięcie, czy jeszcze nie. Nagle z kimś się zderzyłam.

– Patrz jak łazisz, pajacu. – Warknęłam w tym samym czasie, co on przeprosił.

Spojrzałam w górę, bo był prawie o głowę wyższy i zamarłam. Przede mną stał jeden z agentów specjalnych. Ten sam czarny kombinezon, który był praktycznie drugą skórą, miejscami wyglądający jak łuski, z bardzo cienkimi, ledwo widocznymi srebrnymi liniami. No i oczywiście maska na twarzy zasłaniająca głównie okolice oczu. Bardziej nadawałaby się na bal przebierańców, ale jest bardzo wygodna, idealnie dopasowuje się do kształtu tej części twarzy i czasami zapominam, że ją mam. Ale nie zamarłam dlatego, że też był agentem specjalnym. Kruczoczarne włosy, kilkudniowy zarost i te oczy. Jasnoniebieskie z ciemnymi obwódkami. Przeszywały mnie na wskroś, sięgając głęboko, aż do mojej duszy. To spojrzenie odebrało mi władzę w nogach, chociaż bardzo chciałam go minąć i iść dalej. Tonęłam i nie umiałam się ratować.

– Przecież przeprosiłem – jego głos przywrócił mnie do rzeczywistości.

– Zejdź mi z drogi – prychnęłam i ruszyłam szybko dalej, póki odzyskałam kontrolę.

Szefostwo składało się z pięciu osób, dwójka z nich to Ziemianie, a pozostali to przedstawiciele trzech innych ras. Dwie kobiety i trzech mężczyzn, dla ścisłości. Nie odezwali się ani słowem na temat mojego spóźnienia, kiedy do nich w końcu dotarłam. Dostałam wytyczne misji, po czym życzyli mi powodzenia z podejrzanymi uśmiechami na twarzach. Może mieli dobry humor, a może już szykowali dla mnie jakąś karę. Po wyjściu od nich, udałam się do magazynu broni, żeby odebrać swoją broń z przeglądu, bo zwykle zabieram ją ze sobą do domu. Agenci specjalni mają pozwolenie na posiadanie broni, a pozostali muszą po misji oddać ją z powrotem do magazynu.

Nigdy więcej [zakończone ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz