Rozdział 20

794 85 55
                                    

Siedziałem na kanapie w samych bokserkach, zakrywając oczy przedramieniem. Kąpałem się chyba z trzy razy. Dokładnie wyszorowałem każdą część ciała, nie pomijając włosów. Woda przestała być czerwona od krwi już po pierwszym prysznicu, ale nadal ją na sobie czułem. Miałem wrażenie, że była nawet na języku i mimo że umyłem go razem z zębami już kilkakrotnie, nie mogłem się pozbyć tego metalicznego smaku.

Wyrzuty sumienia uderzyły we mnie, gdy tylko przekroczyłem próg mieszkania. Adrenalina już dawno opuściła mój organizm, a po wściekłości, która mnie napędzała nie pozostał żaden ślad. Byłem sam z moimi myślami. W głowie wciąż miałem miny członków ekipy ratowniczej, kiedy dotarli do mnie i F, po przeszukaniu całej bazy usianej trupami. Szok zmieszany z niedowierzaniem i nutką przerażenia.

– Czy ona... – zaczął ten stojący najbliżej.

Jego wzrok spoczął na F, która albo zasnęła, albo straciła przytomność w moich ramionach. Nie byłem pewny, kiedy to się stało, ale póki oddychała, byłem w miarę spokojny. Chociaż „w miarę" i „spokojny" to duże niedopowiedzenia. Wewnątrz mnie szalała burza niepokoju i co chwilę sprawdzałem, czy czasem ten oddech nie był jej ostatnim. Dopóki trzymałem ją w ramionach, nie mogłem roznieść tego budynku w pył, a nie zamierzałem jej puścić choćby na sekundę. Jakby to, że tuliłem do siebie jej zakrwawione, okaleczone ciało miało utrzymać ją przy życiu.

– Żyje – powiedziałem zanim dokończył pytanie. – Ledwo, ale żyje.

– A ty? Jesteś ranny?

– To nie moja krew.

Członkowie ekipy wymienili się spojrzeniami. Żaden z nich nie chciał się odezwać pierwszy. Chyba się mnie bali. W inny sposób niż do tej pory. W końcu jeden z nich odchrząknął i oznajmił:

– Przeszukaliśmy całą bazę. Nikt nie przeżył.

Przecież wiem. Postarałem się o to. Nie mogłem pozwolić, by ktokolwiek uciekł.

– Myślisz, że tego nie wiem?

– Ty tu dowodzisz, więc pomyślałem, że...

– Złożysz mi raport? – Prychnąłem. – Lepiej zajmij się czymś pożytecznym i skontaktuj się z Bhalorą.

– Z Bhalorą? – Powtórzył zdziwiony. – Po co?

– Żeby wysłali po nią statek medyczny.

– MAO jest o wiele bliżej niż Bhalora. Dotrzemy tam o wiele szybciej i...

– Czego, kurwa, nie rozumiesz w poleceniu: skontaktuj się z Bhalorą, żeby przysłali po nią pierdolony statek medyczny zanim mi się tu wykrwawi? – Warknąłem.

Wbiłem w niego rozwścieczony wzrok. Czy on się urodził z połową mózgu? W MAO nie pomogą Bhaloriance z takimi obrażeniami. Nie będą umieli przyspieszyć jej naturalnego leczenia. Ten niedorozwinięty głąb należał do ekipy ratowniczej i nie wiedział takich rzeczy?

Wydawać by się mogło, że MAO powinno mieć w swojej kadrze najlepszych lekarzy znających cechy charakterystyczne każdej rasy, której przedstawiciele dla nich pracują, a jednak F powiedziała, że zaszkodzili jej tylko, gdy zszywali ranę po nożu na udzie, przez co goiła się dłużej niż normalnie. Po części to była moja wina, bo zmusiłem ją, by zajęli się nią nasi lekarze, ale więcej nie popełnię tego błędu. Dopóki nie zatrudnią Bhalorianina, nie pozwolę im jej tknąć.

Ten kretyn patrzył na mnie jakbym właśnie zagroził, że zabiję całą jego rodzinę, a jego samego wykastruję. Przełknął ślinę i wycofał się z pomieszczenia, by wypełnić mój rozkaz. Spojrzałem na pozostałych, ale oni już byli w drodze do wyjścia. I dobrze. Niech te gamonie zejdą mi z oczu. Nie wiem po co w ogóle ze mną przylecieli. A no tak. Żeby posprzątać.

Nigdy więcej [zakończone ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz