Rozdział 5

1.2K 92 182
                                    

Siedziałam na swoim miejscu po boku K, który pilotował statek. Zerkałam co chwilę w jego stronę zatrzymując wzrok raz na jego kruczoczarnych, nienagannie ułożonych włosach, w które chciałabym wpleść swoje palce, raz na profilu jego twarzy, a raz na bicepsach. Starałam się nie patrzeć za długo, bo w głowie już go rozbierałam sunąć dłońmi po jego nagim torsie. Westchnęłam wbijając wzrok w przestrzeń kosmiczną. Nie mogłam pozbyć się z umysłu jego uśmiechu, kiedy tańczyliśmy. Jego oczy prześladowały mnie na każdym kroku. Z każdą kolejną misją podobał mi się coraz bardziej. A to tylko wszystko utrudniało, bo nie mogłam z tym zrobić absolutnie nic. Między partnerami nie może być żadnej romantycznej więzi. Bez wyjątków.

Naszym zadaniem było aresztowanie jakiegoś rzezimieszka. Zwykli agenci próbowali go ująć już pięć razy, ale ciągle im się wymykał, więc wysłali nas. Otworzyłam jego kartotekę, na bocznym ekranie komputera pokładowego. Kradzież, kradzież, pobicie, kolejne pobicie, włamanie się do systemu międzygalaktycznych szlaków handlowych, zniszczenie asteroidy ze stacją paliwa przy jednym z nich, oczywiście najpierw kradzież tego paliwa oraz jego nielegalna sprzedaż i na końcu ciężkie uszkodzenie ciała, które doprowadziło do śmierci jednego z naszych agentów. No proszę, wygląda na to, że się z nim „dogadam". Ja też jestem specjalistką od ciężkiego uszkodzenia ciała. Pożałuje, że w ogóle tknął kogoś od nas. W kartotece było też jego zdjęcie. Cały zgniło zielony z wielkimi pęcherzami na skórze, łysy, nos jak u węża, zęby jak u rekina, dwie pary rąk, ale tylko jedna para nóg. Nie wiedziałam, co to za rasa i nawet mnie to nie interesowało.

Kiedy zamykałam plik z kartoteką, K akurat lądował. Wysiedliśmy ze statku w ciszy. Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy w górach, wszędzie mnóstwo drzew z czerwonymi igłami, niebo tutaj miało kolor pastelowego różu, a podłoże składało się z najróżniejszych kamieni w odcieniach pomarańczowego.

– Ukrywa się, w którejś z jaskiń w tej górze przed nami. – Powiedział K.

– To co, rozdzielamy się? Musimy jakoś przeszukać te jaskinie.

– Niekoniecznie. Wyczytałem, że wszystkie łączą się ze sobą w jedną, wielką gdzieś w głębi góry, więc możemy wejść do jakiejkolwiek.

– Serio? Kiedy niby to wyczytałeś?

– Jak na ciebie czekałem. Dostałem informacje o terenie. No co tak na mnie patrzysz? Chyba umiemy rozmawiać i dzielić się informacjami? Nie moja wina, że się spóźniłaś. – Kącik jego ust delikatnie powędrował do góry.

– Wcale się nie spóźniłam – warknęłam. – Z resztą nieważne. Idziemy czy czekamy, aż sam do nas przyjdzie?

– Na to chyba nie ma co liczyć. Musimy się sami pofatygować. – Powiedział z uśmiechem i ruszył przed siebie.

Serio? Zacisnęłam dłonie w pięści. W sumie nie wiem, o co się wkurzyłam. Co w tym złego, że dostał dodatkowe informacje wcześniej, skoro był już na miejscu? Ale mógł mi powiedzieć wcześniej. Odezwać się podczas lotu, a nie tylko palnąć "Siema, F" i przybić piątkę na przywitanie, jak to było w naszym zwyczaju.

Ruszyłam za nim. Mimo butów z grubymi podeszwami i tak źle się szło. Robiło się coraz bardziej stromo, a ja zdążyłam się już potknąć kilka razy. Na szczęście K tego nie widział. Wstyd jak nic. On za to nie potknął się ani razu. Chyba. Raczej patrzyłam pod nogi niż na niego. Chociaż „raczej" to nieodpowiednie słowo. Jakoś zawsze kiedy się potykałam, wynikało to z tego, że patrzyłam właśnie na mięśnie jego pleców niż pod nogi. Albo na jego zgrabny tyłek. Przyspieszyłam, żeby go dogonić, ale przeszłam samą siebie. Wyprzedziłam go, ale robiąc to zagapiłam się na jego bicepsy i znowu się potknęłam. Złapał mnie zanim wywinęłam orła, ale straciliśmy równowagę i wylądowaliśmy na kamieniach. To znaczy K wylądował na kamieniach. Tymi umięśnionymi plecami. A ja na nim. Nasza twarze były stanowczo za blisko. Nasze ciała również były stanowczo za blisko. Serce waliło mi jak oszalałe. Spojrzałam w te jego niesamowite oczy i czułam, że tonę.

Nigdy więcej [zakończone ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz