Rozdział 11

906 82 162
                                    

Ciemność. Ból. I nic poza tym. Przytłaczająca ciemność i ból tak silny, że był jedyną rzeczą, o której mogłam myśleć. Miałam wrażenie, że z każdą chwilą nasila się coraz bardziej. A więc stało się. Trafiłam do piekła i moje ciało płonęło w ogniu piekielnym pokutując za grzechy, które popełniłam. Spędzę całą wieczność w niekończącym się bólu i rozpaczy. Zasłużyłam. Doskonale to wiedziałam i nie zamierzałam zaprzeczać. Akurat w tej kwestii byłam ze sobą w stu procentach szczera.

Nagle usłyszałam głos. Dochodził jakby z oddali, ale z czasem słyszałam go wyraźniej, jakby był coraz bliżej. Na początku nie mogłam rozróżnić słów. Próbowałam się skupić, ale ból skutecznie mi to utrudniał. Chociaż wydawało mi się, że przeniósł się głównie do rany na boku i ugryzienia na barku. Usłyszałam kolejny głos, potem jeszcze jeden, a później następne dwa. Chyba były dalej niż ten pierwszy. Zresztą, w tym momencie miałam w dupie, skąd dochodzą. Niech ktoś zabierze ode mnie ten ból. Albo niech mnie dobije.

– Mała? Mała! – Wydyszał ktoś tuż przy mnie. – Mała! – Głos był znajomy, ale nie mogłam go skojarzyć z osobą, do której należał. – Kurwa, kurwa, kurwa! Tym razem go zabiję! Wypruję mu, kurwa, flaki!

Głos zaczął się oddalać, a ja próbowałam się ruszyć, próbowałam... cokolwiek. Z wysiłkiem otworzyłam oczy i zobaczyłam odchodzącą postać. Obraz był zamazany, ale widziałam fioletowego irokeza prawie wyraźnie. I wiedziałam do kogo należał. Próbowałam podnieść rękę i sięgnąć w jego stronę, ale udało mi się to tylko na kilka centymetrów. Nie miałam pojęcia, co robił w piekle, ale skoro już tu był, dlaczego ze mną nie został? Nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj... Oscar... Powieki stały się ciężkie i znów zapanowała ciemność. Jedyne, co zarejestrowały moje oczy przed wszechogarniającym mrokiem, to pojawiający się ogon i uszy ze śnieżnobiałymi piórami.

Potem pojawiały się już tylko przebłyski. Niektóre całkiem zamazane, inne w miarę wyraźne. Oscar z rozłożonymi skrzydłami walczył na równi z zakrwawionym, demonicznym Diablo. Ciemność. Białofioletowa postać dolatuje do czarnoczerwonej, zadaje cios i odlatuje. Czarnoczerwona nie tylko się broni, ale też bardzo szybko kontratakuje. Ciemność. Oscar oberwał i zaczął spadać, ale tuż nad ziemią udało mu się uratować i z powrotem wzbił się w powietrze, by zaatakować przeciwnika. Ciemność. Tym razem to Diablo spadał, wbił się w ziemię z taką siłą, że odczułam ten wstrząs mimo otępiającego moje zmysły bólu. Ciemność. Oscar unosił się w powietrzu, a jego pióra aż oślepiały swoją bielą niczym śnieg w słoneczny, zimowy dzień. Jedną rękę miał zaciśniętą na gardle Diablo, a drugą podtrzymywał go za ubranie. Jedno nieopierzone skrzydło demona zwisało bezwładnie u jego boku, jakby złamane. Drugim próbował się ratować, ale kiepsko mu to szło. Nagle wbił swoje pazury w przedramię Oscara, gdy ten tylko poluzował uścisk, złapał go za drugie przedramię i odrywając od siebie rzucił o ziemię. Ciemność. Diablo stał niedaleko, więc widziałam go wyraźnie. Naprzeciw niego stał gotowy do ataku Oscar. Wokół nich z bronią w ręku wycelowaną w demona stało kilku żołnierzy.

– Zabiję cię, skurwysynie! – Krzyknął złotooki.

– Zabijesz? – Powtórzył demoniczny głos. – Proszę bardzo, ale zabiorę ją ze sobą.

Diablo spojrzał w moją stronę, wyciągnął łapę jarzącą się białopomarańczowym blaskiem i zacisnął ją w pięść. Jeśli do tej pory myślałam, że mnie bolało, to byłam w ogromnym błędzie. Nie byłam w stanie znaleźć słów na opisanie tego, co poczułam. Ból rozrywał mnie od środka. Myślałam, że nie mam siły krzyczeć, ale w tym przypadku też się myliłam. Mój własny wrzask słyszałam jakby dochodził z daleka. Jedyne o czym byłam w stanie myśleć, to śmierć. Miałam już dość. Chciałam, żeby to się skończyło. Marzyłam o śmierci.

Nigdy więcej [zakończone ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz