Epilog

1K 92 76
                                    

Najgorszy dzień w moim życiu. Koszmar na jawie. Wiedziałam, że nie wyjdziemy z tego cało, jak tylko Diablo wyłonił się z tej dziwnej, czerwonej mgły. Wiedziałam, że wyczuje na mnie zapach K i rozpęta się piekło. A mój partner jak zwykle musiał być sobą i nie posłuchał, kiedy kazałam mu uciekać. Wiedziałam też, że mu odwali jak wtedy z Masonem, gdy tylko demon mnie dotknie, sprowadzając na siebie śmierć. Różnica była taka, że Masona byłam w stanie powstrzymać, a Diablo... Przy nim nie ufałam samej sobie. Przy nim nie mogłam się ruszyć. Byłam sparaliżowana ze strachu i bólu, który przechodząc od ugryzienia do serca, odbierał mi powietrze i władzę nad ciałem.

Przeżywałam katusze, patrząc jak Diablo robi z K worek treningowy, nie mogąc się ruszyć. Nie mogąc mu pomóc. Słyszałam jak pękały mu kości. Ten dźwięk wrył mi się w pamięć i będzie mnie nawiedzał jeszcze bardzo długo. Z każdym jękiem K, z każdym jego krzykiem i każdym chrupnięciem w jego ciele moje serce przeszywały ostrza, chcąc je rozerwać. To było o wiele gorsze niż to, co działo się ze mną przez Diablo. Ból sięgał do mojej duszy jakby chciał ją rozszarpać. W głowie usłyszałam głos Raito: „nie bolałoby cię tak, gdybyś go nie kochała".

Nie wiedziałam, kiedy zaczęłam płakać, ale gdy zobaczyłam jak demon zaciska rękę na gardle K, coś we mnie pękło. Było mi już wszystko jedno, mógł ze mną zrobić, co tylko chciał, ale niech zostawi mojego faceta w spokoju. Mojego faceta. Pierwszy raz tak o nim pomyślałam. Nie, pierwszy raz przyznałam się przed samą sobą. Bogowie, kochałam go i jeśli nie byłam w stanie walczyć wręcz, to miałam zamiar błagać. W tamtym momencie zrobiłabym wszystko, żeby go ocalić. Wszystko.

Więc błagałam. Płakałam i błagałam, leżąc u stóp demona, ale zwracałam się do Diablo. Jeśli to, co mówił o nim Mason to prawda, to musiał mnie słyszeć. Błagałam go, żeby przejął kontrolę. Jeśli demon myślał, że tym głupim atakiem bólu, który mi zafundował coś zdziała, to się mylił.

Iskierka nadziei pojawiła się, gdy Diablo puścił K, ale znikła, gdy tylko jego ciało uderzyło o ziemię. Nie ruszał się. Nie oddychał. Mój świat się zawalił. Moje serce rozpadało się na kawałki. Ból, który szarpnął moją duszą nie mógł być nawet porównywalny z tym, który fundował mi Diablo i jego pieprzone ugryzienie. Nie mogłam go nawet porównać z bólem po stracie Raito. Rozpacz wzięła w posiadanie moje ciało i jedyne, co mogłam w tym momencie robić to wyć. Wyć, aż zedrę sobie gardło. Aż to wszystko okaże się tylko złym snem. Pierdolonym koszmarem.

I tak się stało. K zaczął oddychać, otworzył oczy i zalała mnie fala nieopisanej ulgi. Na jebaną chwilę. Potem wszystko działo się bardzo szybko, ale jednocześnie jak w zwolnionym tempie. Diablo podniósł K, zacisnął łapę w pięść i rozwalił mu szczękę, posyłając kilka metrów dalej. Jego ciało uderzyło o ziemię i turlało się po niej jak lalka, aż w końcu zniknęło za krawędzią klifu. Z mojego gardła wydobył się wrzask, chociaż nadal w pełni nie dotarło do mnie to, co właśnie się stało.

A potem nagle uderzyła mnie fala nienawiści, bólu i rozpaczy. Zanim Diablo zdążył zrobić choć krok w moją stronę, wpakowałam w niego cały magazynek pocisków, po czym rzuciłam się w kierunku przepaści, by ratować miłość mojego życia. Skoczyłam z klifu, składając skrzydła blisko ciała, żeby zmniejszyć opór powietrza. Nie pomyślałam nawet przez chwilę, że udało mi się odzyskać władzę nad ciałem. Musiałam dotrzeć do K. Nie mogłam pozwolić, by jego ciało roztrzaskało się o ziemię. Nie mogłam go stracić.

Pęd powietrza wysuszył moje łzy, mimo że ciągle pojawiały się na nowo. Im bliżej K byłam, tym więcej obrażeń widziałam. Żołądek miałam zaciśnięty w supeł, a w gardle taką gulę, że miałam problemy z połykaniem głupiej śliny. Gdy się z nim zrównałam, nie wiedziałam jak mam go chwycić. Nie chciałam pogorszyć jego stanu, nie chciałam, żeby go bardziej bolało. W końcu złapałam go pod pachami i rozłożyłam skrzydła, a on otworzył te niesamowite oczy i spojrzał na mnie. Myślałam, że był nieprzytomny. Widząc jego opuchniętą twarz, na wpółprzytomny wzrok, zaczęłam znowu płakać. To była moja wina. Machałam skrzydłami z całych sił, ale nadal spadaliśmy za szybko. Byłam za słaba. Nie odzyskałam jeszcze w pełni sił. Nie wróciłam do dawnej formy. Za słaba. Tak strasznie słaba. Za wcześnie wróciłam. To wszystko była moja wina.

Nigdy więcej [zakończone ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz