Rozdział 18

922 91 82
                                    

Stałam przed lustrem w samej bieliźnie, tuszując rzęsy. Ostatni element makijażu. Włosy miałam lekko pokręcone na końcach, a grzywkę natapirowaną i wyjątkowo spiętą do góry. Blizna, którą zawsze pod nią ukrywałam, teraz rzucała się w oczy. Trudno. Mason miał po mnie przyjść za piętnaście minut, a ja nie byłam jeszcze gotowa.

Początkowo miałam iść na ten ślub tylko z Raito, ale po akcji, którą odwaliła Keeva, musiałam mieć kogoś, kto będzie mnie trzymał w ryzach. Z jednej strony chciałam ją, kurwa, rozszarpać. Ale z drugiej, nie chciałam tego zrobić w tak ważny dla niej dzień. To sprawa między nami, nie potrzebuję widowni, żeby się z nią rozprawić.

Skończyłam tuszować jedno oko i przeszłam do drugiego, uciekając myślami w stronę K. Zastanawiałam się, czy dobrze goi się jego rana po postrzale i czy bardzo go boli. Zacisnęłam szczękę, bo znowu poczułam jak ogarnia mnie fala gniewu. To ja powinnam dostać tą kulką. Moje ciało regeneruje się dużo szybciej, najwyżej miałabym kolejną bliznę do kolekcji. Straciłam czujność przez pieprzoną wiadomość Keevy do tatusia. Gdyby nie to, nie byłoby opcji, żeby ostatni cel mnie zaskoczył, a K nie musiałby interweniować i nie zostałby ranny. To moja wina. Ze złości zaczęłam szybciej tuszować rzęsy i oczywiście wbiłam sobie szczoteczkę w oko.

– Kurwa! – Wrzasnęłam. – Ja pierdolę!

Oczy natychmiast zaczęły mi łzawić, a ja wściekałam się jeszcze bardziej, bo dwie godziny pierdoliłam się z perfekcyjnym „smokey eyes". Szybko porwałam chusteczkę do ręki, żeby wysuszyć łzy. Obym nie musiała tego poprawiać, bo prędzej sobie wydłubie oczy niż...

– Co się stało? – W sypialni pojawił się Raito z bordową muchą na szyi.

– Wyłaź stąd! Jestem w samej bieliźnie!

– Przecież widzę – powiedział i wywrócił oczami. – Czego się drzesz?

– Wypad zanim zabiję cię tuszem do rzęs!

Wilk prychnął i rozpłynął się w powietrzu. Spojrzałam w lustro, po czym odetchnęłam z ulgą. Nie rozmazałam się. Sięgnęłam po szczoteczkę, która gdzieś mi wypadła podczas mojego napadu złości i dokończyłam tuszować rzęsy. Tym razem ostrożniej. Muszę przestać myśleć o K, bo nic dobrego z tego nie wynika. Założyłam bordową, długą do ziemi suknię na ramiączkach i rozcięciem z boku, a do tego czarne szpilki na złotej platformie i złotym obcasie. Zastanawiałam się właśnie jaką biżuterię powinnam założyć, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Już minęło to pieprzone piętnaście minut? Nie wydaje mi się. Poszłam mu otworzyć i szybko odwróciłam się, by wrócić do wybierania czegoś na szyję.

– Właź, ja jeszcze muszę... – zaczęłam, idąc do salonu, ale złapał mnie za rękę.

– Nic nie musisz – powiedział, lustrując mnie wzrokiem, kiedy się do niego odwróciłam. – Wyglądasz obłędnie.

Miał na sobie dopasowaną, czarną koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci oraz czarne spodnie. Włosy koloru piasku jak zwykle w artystycznym nieładzie i te złoto-zielone oczy, nieodrywające ode mnie wzroku. Pionowe źrenice i ta wyjątkowa barwa sprawiały, że mogłabym się w nie wpatrywać jeszcze bardzo długo. Mason w czerni zawsze wyglądał zabójczo i dobrze o tym wiedział.

– Ty również, Maisie – odparłam, a on się lekko skrzywił.

– Ale przydałoby ci się coś na szyję. – Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej małe pudełko.

– Chyba cię... – zaczęłam, ale znowu mi przerwał.

– Zamknij się. Chciałem ci to dać już dawno temu. – Wręczył mi pudełko. – Małe dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. No, otwieraj.

Nigdy więcej [zakończone ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz