Rozdział 12

918 82 101
                                    

Tak się cieszyłam z powrotu do pracy, że prawie biegłam przez korytarze kwatery głównej MAO. Miałam wyśmienity humor i wszyscy dokoła to zauważyli, bo patrzyli na mnie jak na psychicznie chorą. W końcu F bez maski „zimnej suki", to nie F. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy pod drzwiami szefostwa nie czekał na mnie K. A przecież to jego chciałam zobaczyć jak najszybciej, bo właśnie za nim tęskniłam najbardziej przez ten miesiąc. Czyżby moja kara się jeszcze nie skończyła? Nie spóźniłam się, na pewno się nie spóźniłam. Nie tym razem.

Okazało się, że misja jest w toku. K był już na miejscu, a ja po otrzymaniu wytycznych w wersji skróconej, miałam się zabrać z agentami lecącymi na swoją misję. Ich trasa przebiegała w pobliżu, więc mnie podrzucili. Nie musieli nawet lądować. Wystarczyło, żeby wlecieli w atmosferę docelowej planety i zeszli na wysokość, gdzie tlen nie był już rozrzedzony, bym mogła wyskoczyć ze statku. Trochę się zdziwili, gdy nie zabrałam spadochronu, ale nie miałam zamiaru im się tłumaczyć. To prawda, że nie obnosiłam się z tym, kim jestem, ale też nie ukrywałam jakoś specjalnie robiąc z tego świętą tajemnice. Zobaczą, to zobaczą. Nie będę się pierdolić ze spadochronem, kiedy o wiele wygodniej i przyjemniej jest latać o własnych skrzydłach.

Szybowałam przez jakiś czas rozkoszując się chwilą i podziwiając widoki, dopóki nie namierzyłam dokładnego położenia K. Leciałam w tamto miejsce czując łaskotanie w brzuchu. Jakby motyle w nim mieszkające też nie mogły się doczekać. Im bliżej byłam, tym bardziej to odczuwałam. Jeszcze chwila i go zobaczę. Jeszcze tylko chwila. Już miałam lądować na dachu budynku, ale w ostatnim momencie się rozmyśliłam. Może jednak wejdę oknem. Rozpędzona, tuż przed szybą owinęłam się skrzydłami i wpadłam do środka praktycznie nietknięta przez szkło. Narobiłam hałasu, więc natychmiast przygotowałam się do ataku chowając skrzydła, by nie zawadzały, ale pomieszczenie było puste. Nie licząc bezwładnych ciał leżących na podłodze.

Ruszyłam w głąb mieszkania trzymając dłoń blisko kabury z bronią. Stąpałam ostrożnie, by nie zdradzić swojej obecności i nie nadepnąć na któreś ciało. Było cicho, a ja nie zamierzałam więcej hałasować. W następnym pomieszczeniu, wyglądającym na salon, przykucnęłam przy jednym z ciał i sprawdziłam puls. Żyje, czyli jest sparaliżowany. Cała reszta pewnie też, co oznacza, że gdzieś tu jest K. Tylko gdzie? Czy nie powinnam była już na niego wpaść? Szkoda, że nie da się ocenić jak dawno zostali sparaliżowani. Zaczęłam się rozglądać szukając jakiejkolwiek wskazówki, kiedy odbyła się walka.

Skupiłam się szukaniu i opuściłam gardę tracąc czujność. Zaczynałam się obawiać, że się spóźniłam. K równie dobrze mógł być teraz w drodze do MAO, bo wykonał misję sam. Pewnie mu nawet nie powiedzieli, że wracam. Trzymałam się strzępka nadziei, że jednak na mnie czekał. Oczyścił tylko teren i czekał. Tylko, że nie widziałam miejsca, do którego mógłby pójść. Poczułam rozczarowanie i złość na samą siebie. Spóźniłam się. Dlaczego, kurwa? Dlaczego?

Nagle poczułam czyjeś dłonie na biodrach sunące w kierunku brzucha, a na karku oddech. Objął mnie od tyłu zamykając w swoich umięśnionych ramionach. Poczułam jego zapach i chyba przestałam oddychać. Motyle w brzuchu szalały, tak samo jak serce chcące wyskoczyć mi z piersi. Jego ciało przylgnęło do mojego, a usta znalazły się przy moim uchu i przeszedł mnie dreszcz, chociaż jeszcze nic nie powiedział.

– Hej, F – zamruczał mi do ucha.

No dalej, F. Odpowiedz mu. Na co czekasz?

– H-hej... – wykrztusiłam w końcu.

Pogratulowałam sobie w duchu wylewności. Co on ze mną robił? Wystarczyło, że mnie dotknął, a już nie pamiętałam jak się oddycha i do czego służył narząd mowy. Weź się w garść, F. On nie może mieć takiej władzy nad tobą.

Nigdy więcej [zakończone ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz