Clarence nienawidził wspólnych posiłków z rodzicami. Może dlatego, że często, gdy wspólnie jedli, rozmawiali? Nie miał nic do rozmów, czasem naprawdę lubił sobie ot tak z nimi pogadać, oderwać się od wszystkiego żartując z Betty i Bartem, ale nie przy posiłku.
Państwo Mortem, mimo iż czasami wydawali się naprawdę surowi i wymagający, szczególnie Bartholomew, byli zaskakująco wyluzowani i starali się utrzymać luźne, wręcz koleżeńskie relacje z ich jedynym synem. Chyba właśnie dlatego poruszali często takie tematy, przy których z pewnością nie powinno się jeść, a jeżeli już się to robiło, apetyt od razu przechodził w zapomnienie.
Tak było i tym razem. A Clarence z pewnością nie lubił, jak jedzenie się marnowało.
— Kim jest ta tajemnicza Colette?
Zaraz po tym, jak skończył się temat szkoły, który długo nie potrwał i temat pracy, który był jeszcze krótszy, niż poprzedni, Betty postanowiła skierować rozmowę na temat wczorajszej prawie że połowy dnia, spędzonej przez jej dziecko poza domem.
Oczywiście, że nie mogła spytać o siłownię, czy o to, co u Dylana, pomyślał kąśliwie Clarence, zaraz po tym, gdy udało mu się przełknąć kawałek smażonej kiełbaski, która z niewiadomych przyczyn stanęła mu w gardle. Chcąc dodać sobie kilka sekund, powoli upił ze szklanki łyk soku pomarańczowego.
Spojrzał na rodziców, którzy wpatrywali się w niego z wielkimi, wręcz przerażającymi uśmiechami na twarzach i aż mu się słabo zrobiło. Czuł się tak, jakby siedzieli przed nim anioł z demonem i oboje czyhali na jego potknięcie. Zdecydowanie nie lubił takich rozmów, a może to wzmianka o Colette sprawiła, że zareagował w ten, a nie inny sposób?
Przeniósł powoli zbolały wzrok na jajko sadzone, które samotnie spoczywało na jego talerzu i stygło. Odsunął od siebie jedzenie, wiedział, że nic nie przełknie oprócz soku, chociaż i z tym mogło być różnie, a mimo to patrzył w jego stronę tęsknym wzrokiem. Odchrząknął, wracając do rzeczywistości i zbierając po drodze myśli w całość.
— Colette to koleżanka Dylana. Czemu? — Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, dlaczego pytali akurat o nią.
— No wiesz, myśleliśmy, że może w końcu znalazłeś sobie dziewczynę.
Bart wzruszył ramionami, kładąc prawą dłoń, na lewej należącej do jego małżonki. Clarence mało nie popluł się sokiem, który akurat miał w buzi. Odstawił szklankę na stół, stwierdzając, że dzisiaj da sobie spokój z próbą jedzenia w towarzystwie rodziców.
— Skąd wiecie, że żadnej nie mam? — zapytał, zaplatając dłonie na piersi, w jego wzroku było pewne wyzwanie.
— Kochanie, gdybyś miał, nie siedziałbyś teraz z nami, a wczoraj nie spędziłbyś połowy dnia z Dylanem i jego przyjaciółką, mam rację? — odezwała się Betty, unosząc prowokująco brew, na jej ustach igrał uśmieszek rozbawienia.
— My też kiedyś mieliśmy po naście lat i wyobraź sobie, że byliśmy zakochani. Nadal jesteśmy, a ja pamiętam, jak poznałem tę małą diablicę.
Bartholomew puścił oczko do swojego syna, uśmiechając się w dwuznaczny sposób, a Clarence'owi śniadanie podeszło do gardła. Naprawdę nie chciał go zwrócić, bo było pyszne, ale wiedział, w jakim kierunku ta rozmowa zmierzała i był coraz bardziej zażenowany. Chciał się stamtąd jak najszybciej zmyć, ale jak na złość nie mógł wymyślić żadnego powodu.
Betty zarumieniła się i sprzedała Bartowi lekkiego kuksańca w bok. Gdzie, do jasnej cholery, jest Dylan wtedy, kiedy jest potrzebny?, myślał gorączkowo Clarence, przeklinając w myślach przyjaciela.
![](https://img.wattpad.com/cover/161812231-288-k884818.jpg)
CZYTASZ
Monster Among Man ✔ (Planowana korekta)
ParanormalZastanawiałeś się kiedyś, dlaczego niektórzy twoi nauczyciele nigdy nie chorują? A może któryś z twoich znajomych czuł intensywny zapach gardenii ogrodowych albo widział na niezachmurzonym dla innych niebie pioruny? Może tak naprawdę ludzie, którzy...