5. W jak wielkie gówno wdepnęliśmy?

15 1 23
                                    

— Dylan, to ty nic nie rozumiesz! — Clarence starał się dotrzeć do przyjaciela.

Mulat po raz pierwszy czuł się aż tak niezrozumiany. Zresztą dzisiejszy dzień był dla niego pełen „pierwszych razów". Pierwszy raz widział coś, czego nie było. Pierwszy raz aż tak emanował złymi uczuciami, kompletnie się z nimi nie kryjąc. Pierwszy raz aż tak krzyczał na Dylana. Pierwszy raz dotarło do niego, że może być chory psychicznie. Pierwszy raz zrozumiał jak bardzo on i blondyn byli ograniczeni.

To było dla niego zbyt dużo jak na jeden raz. Próbował sam przed sobą tłumaczyć wcześniejsze zwidy. Starał się sam siebie wybielić, ale nie potrafił. Jedynym wytłumaczeniem mogło być to, że naprawdę posiadał jakąś wcześniej niewykrytą chorobę. A może miał problemy ze wzrokiem?

Najgorsze w tym wszystkim było to, że Dylan mu nie wierzył. A przecież wiedział, co widział. Nie miał powodu, żeby zmyślać, mimo że to stawiało go w niekoniecznie dobrym świetle. Denerwowało go to, że przyjaciel starał się mu wmówić, że na pewno coś brał, tylko nie chciał się przyznać. Przecież, do cholery, wiedział, co zrobił, a czego nie.

— To ty nie rozumiesz! — ryknął Dylan, a Clarence poczuł niesamowitą ulgę, że byli sami w domu. Ostatnim czego potrzebował, byli rodzice podsłuchujący zza ściany. — Różowy piorun! Już prędzej uwierzyłbym chyba w jednorożca! Może jeszcze mi powiesz, że koło mnie lata pieprzona wróżka!?

Clarence miał ochotę porządnie mu przywalić. Jak miał mu to wytłumaczyć? Nie potrafił. Zacisnął pięści, wbijając sobie paznokcie w dłonie. Dzięki temu chociaż trochę się uspokoił. Musiał się opanować. Wiedział, że z Dylanem i jego porywczą naturą, krzykiem nic by nie zdziałał. Ciężko być osobą spokojną, gdy człowiek wręcz namacalnie odczuwa bezradność.

— Uspokój się. Jakbyś nie zauważył, to ja siedzę w tym gównie, a ty zamiast chociaż próbować mnie wyciągnąć, jeszcze bardziej mnie nim przysypujesz.

— Jak mam być spokojny, skoro mój brat praktycznie mi wyznaje, że jest psycholem! — Dylan wymachiwał rękoma na wszystkie strony. Clarence'owi na chwilę stanęło serce, jak dłoń przyjaciela prawie musnęła szklaną figurkę Śmierci, którą kiedyś dostał właśnie od blondyna. — Już chyba bym wolał, żebyś ćpał.

Mulat spojrzał na Dylana jak na obcego przybysza z kosmosu. Nie wierzył, że to padło z jego ust. Przecież Hive dobrze wiedział, jak jego przyjaciel nienawidził tego gówna. Jak gardził tym cholerstwem. Był tak zapalczywy w stosunku do narkotyków, że nigdy na żadnej imprezie nawet nie chciał spróbować. Clarence ogólnie nie przepadał za żadnymi używkami. Jedynymi, jakie tolerował był alkohol, ale nawet do tego go nie ciągnęło.

Oczywiście kochał kawę, najlepiej mocną, ale swojej małej miłości nie określał mianem tak negatywnym, jak używki.

— Wierz sobie, w co chcesz. Chyba najwyższa pora, żebyś wrócił do domu, bo ta rozmowa nie ma sensu. — Clarence nie miał zamiaru dłużej kłócić się z przyjacielem, to nie miało sensu. To był powód, przez który z gorącej zażartości ataku w mig przeobraził się w chama, którego główną bronią jest chłodna obrona.

— No chyba sobie żartujesz. — Oczy Dylana przypominały spodki od filiżanek z zastawy do herbaty, które Betty tak uwielbiała, a które pochodziły z pewnością z poprzedniej epoki. 

— Czy wyglądam, jakbym żartował? — Clarence splótł dłonie na piersi, patrząc na przyjaciela wymownie. — Zapraszam — odezwał się, podchodząc do drzwi i z udawaną kurtuazją wskazał swojemu towarzyszowi przestrzeń za nimi. 

Dylan przez chwilę po prostu stał z otwartą buzią i wytrzeszczonymi oczami. Dopiero po dłuższym momencie, uniesione w akcie desperacji dłonie, opadły bezwładnie wzdłuż jego ciała.

Monster Among Man ✔ (Planowana korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz