Następnego dnia, już koło południa przemierzał krótką drogę z domu swojego przyjaciela do własnego. Oczywiście kochana Molly, była od rana zdecydowanie zbyt namolna. Clarence jej zachowanie tłumaczył zwykłą troską i w istocie tak było. Niestety, jeżeli chodziło o ukochanego Melissy, dziewczyna nie rzadko popadała w przesadę. Tak było i tym razem, gdy koniecznie chciała, aby chłopak się rozchmurzył, bo przecież był tak piękny dzień i nie należało marnować go na smutki.
Teraz już szedł spokojnym, miarowym krokiem, podziwiając piękno znajdujące się dookoła niego, na które wcześniej nie zwracał uwagi. Prawdopodobnie swój udział w tym miał fakt, że po raz pierwszy od miesiąca nie towarzyszyły mu różnokolorowe rozbłyski dookoła i że jednak nie potrzebował spotkania z psychiatrą.
Jakoś nie szczególnie śpieszyło mu się, aby odbyć rozmowę z rodzicami, a nie ufał sobie na tyle, że mógłby udawać, jakby nadal nic nie wiedział. Chciał po prostu, aby ktoś mu wreszcie wytłumaczył dokładnie, o co w tym, do diabła, chodziło. Bez owijania w bawełnę, czy zatajania czegokolwiek.
Decydując się na konfrontację z rodzicami, butnym krokiem zamierzał wejść do domu. Nie chciał wyglądać jak przestraszone dziecko, któremu można wcisnąć każdy kit, a ono je kupi bez wahania. Właśnie z takim postanowieniem nacisnął klamkę i to okazało się pierwszą przeszkodą. Mechanizm nie ustąpił pod naciskiem, co nieco ostudziło słomiany zapał Clarence'a.
Chłopak przeklął pod nosem. Sam nie wiedział, czy było to skierowane do całego przeklętego wszechświata, czy kłamliwych rodziców. Istniała również możliwość, że był wściekły na siebie za własną bezmyślność. Czemu akurat wtedy musiał zostawić klucze w domu? Ten jeden raz, gdy akurat były mu potrzebne, oczywiście nie miał ich przy sobie.
Obszedł dom dookoła, mimo wściekłości omijając rabaty kwiatowe Betty. Co jak co, ale akurat lubił, gdy mógł podziwiać coś tak starannie zaplanowanego. Zaciągnął się zapachem kwiatów, który przez wiatr nie był jakoś szczególnie intensywny. Zmarszczył nos, wyczuwając pewną znajomą nutkę, tę samą, którą czuł kilkakrotnie. Wrażenie to jednak zbyt szybko minęło, żeby dłużej się nad nim rozwodził.
Wzruszył ramionami, modląc się w duchu, żeby tylne wejście było otwarte. Westchnął z ulgą, gdy zorientował się, że nie musiał spędzać tego dnia, czekając na rodziców na trawniku przed domem. Mógłby co prawda wrócić do Molly i Dylana, ale jakoś nie uśmiechała mu się ta wizja. Nadszedł czas, w którym chciał od nich, chociaż na chwilę odetchnąć.
Od razu po przekroczeniu progu, gdy znalazł się w salonie, skierował się do kuchni, z której dobiegały ciche odgłosy piosenek z radia. To jest jakaś kpina, pomyślał, wchodząc do pomieszczenia. Zastał tam Betty wpatrującą się bezmyślnie w ścianę, przez co aż na chwilę się zatrzymał.
Myślał nad tym, jak chciałby zacząć tę rozmowę, ale nie przychodziło mu do głowy nic innego, niż po prostu zrzucenie tej tykającej bomby, tak jak ostatniej nocy zrobiła to Colette. Na początku zamierzał jakoś podejść czy to Barta, czy Betty, jedynym problemem było to, że ciężko było mu wymyślić coś, w czym sam by się nie pogubił. Właśnie dlatego postanowił grać w otwarte karty, czyli zrobił coś, czego jak sądził nie był w stanie spieprzyć.
— Rozmawiałem z Colette. Powiedziała mi, że się znacie i... — zaczął, ale nie dane było mu skończyć.
Betty przeniosła na niego przerażający wzrok. Kobieta nie mrugała, tępo wpatrując się w syna, nawet nie wiedział, czy wiedziała, że to był on. To tęczówki w jej oczach były najbardziej przerażające. Zazwyczaj jasne, teraz co chwilę zmieniały kolor na czarne, jakby same nie mogły się zdecydować. Niestety w momencie, gdy zmieniały swój naturalny kolor, czerń wpływała nie tylko na tęczówki, ale i na białka.
CZYTASZ
Monster Among Man ✔ (Planowana korekta)
ParanormalZastanawiałeś się kiedyś, dlaczego niektórzy twoi nauczyciele nigdy nie chorują? A może któryś z twoich znajomych czuł intensywny zapach gardenii ogrodowych albo widział na niezachmurzonym dla innych niebie pioruny? Może tak naprawdę ludzie, którzy...