4. To się jakoś dziedziczy?

8 1 26
                                    

— Ja sobie zdaję sprawę, że chciałbyś już wszystko wiedzieć, Clarence. Uwierz, też chciałabym mieć to za sobą, ale to nie jest takie proste — odezwała się Colette spokojnym tonem, chcąc uspokoić swojego towarzysza niedoli.

Chłopak od dobrej minuty non stop zasypywał ją gradem pytań i w zasadzie nie miałaby nic przeciwko, gdyby każde kolejne wiązało się w jakikolwiek sposób z poprzednim. Niestety, jak łatwo się domyślić, tak nie było. Clarence pytał o wszystko, co wpadło mu do głowy, przez co tylko irytował dziewczynę i siał zamęt. W zasadzie sam siebie nakręcał i stawał się nieznośny, przez ciągłą paplaninę.

— Mam wręcz pewność, że to jest skomplikowane, inaczej pewnie bym coś wiedział. Dlatego mam nadzieję, że w końcu zaczniesz mi cokolwiek mówić — powiedział nadąsany, co brzmiało tym komiczniej, że niczym obrażone dziecko, założył dłonie na piersi.

— Jak mi w końcu dasz dojść do słowa, to ci powiem. Teraz przedstawię ci plan tej rozmowy, ja opowiadam ci o wszystkim, ty z kolei siedzisz cicho i dopiero na koniec zadajesz pytania. Odpowiada ci to? — zapytała, unosząc pytająco brwi. 

— Okej, tylko masz mówić wszystko i nie owijać w bawełnę. 

— Masz to, jak w banku. Zanim zacznę, muszę ci powiedzieć tyle, że twój przyjaciel, póki co nie może się o niczym dowiedzieć. 

— Jak to? — spytał oburzony mulat.

Clarence miał świadomość zarówno tego, że to, czego się dowie, nie będzie niczym normalnym, ale, jak i również tego, że przyjaźń z Dylanem w ostatnim czasie tyle razy była poddawana próbom, że już prawie wisiała na włosku. Chłopak był boleśnie przekonany o tym, że ta przyjaźń mogła się szybko skończyć, a nie był pewny, jak odnajdzie się w świecie bez osoby, która zawsze przy nim była. 

— Normalnie — odparła niewzruszona Colette. — Dylan ma swoją rolę do odegrania, więc się nie martw. Dowie się, ale w swoim czasie, jak rozkwitnie jego dar. Po prostu musisz te rewelacje na niedługi okres czasu zatrzymać dla siebie. 

— Jaki dar? 

— Miałeś nie pytać.

— Co to znaczy niedługo?

— Dowiesz się w swoim czasie. Mogę już mówić? — Uniosła pytająco brwi. 

Tym razem to Colette była nieco zdenerwowana, co w gruncie rzeczy nieco poprawiło humor Clarence'owi. Uświadomił on sobie bowiem, że nawet ona nie wiedziała wszystkiego. Zmrużył lekko oczy, wpatrując się w nią uważnie, a od uśmiechnięcia dzielił go tylko twardy wzrok dziewczyny, który mógłby zamrozić Afrykę. 

— Możesz. — Patrzył, jak pociągnęła spory łyk czarnej kawy i na chwilę się zamyśliła. Właśnie wtedy sobie uświadomił, że jednak i jemu przydałby się kubek napoju pełnego kofeiny. 

— Więc... zacznę może od początku — odchrząknęła nerwowo, zakładając niecierpliwym ruchem pasmo włosów za ucho. — Istniejemy od praktycznie zawsze. Jesteśmy, można by to powiedzieć, tajną organizacją. Jednak nie na tyle tajną, by nikt o nas nie wiedział. Osobami, które mają świadomość, że ktoś taki jak my w ogóle istnieje, są przywódcy państw. Żeby było choć trochę sprawiedliwości, wiedzą wszyscy przywódcy. Wiele osób stara się nas przekupić, ale to nie jest takie proste, więc...

— Więc kim właściwie jesteśmy? — zapytał i przez chwilę, w której panowała cisza, próbował sobie to wszystko jakoś poukładać, co spełzło na niczym, bo nie wiedział nawet tego, kim byli.

Colette posłała mu lodowate spojrzenie przeszywających duszę oczu, do którego powoli zaczął się przyzwyczajać, ale nadal wydawało mu się przerażające. Nauczony doświadczeniem, które otrzymał na lekcjach matematyki z Millerem, wiedział, że nie należało okazywać słabości. Szczególnie w otoczeniu osób takich jak dziewczyna siedząca naprzeciwko niego, które każdą informację, według Clarence'a, potrafiły wykorzystać w odpowiednim momencie. 

Monster Among Man ✔ (Planowana korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz