— Melissa! — krzyknął nieco zrozpaczony Clarence.
Dziewczyna, będąc już na swoim terytorium w pokoju, odwróciła się do niego ze smutkiem i zawziętością wypisanymi na twarzy. Nawet ściany w jej ulubionym pudrowym odcieniu różu nie były w stanie jej uspokoić. Nie tym razem.
— Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywał — powiedziała oburzona, jakby zapominając o tym, co tak naprawdę się między nimi działo.
— Czemu? Przecież właśnie tak masz na imię.
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Ciemne niczym płynna, gorzka czekolada, której tak nienawidził, a którą ona z kolei uwielbiała i jasne niczym błękitne wody niesamowicie czystego jeziora. Przynajmniej tak wyglądały, gdy pierwszy raz je zobaczył. Dopiero gdy przyjrzał im się z bliska, odkrył kilka niewielkich zielonych punkcików na tęczówkach Molly.
— Nie cierpię tego imienia, o czym dobrze wiesz. — Splotła ręce na piersiach, przybierając defensywną postawę i dodając sobie tym samym nieco otuchy.
— Dobrze, przepraszam — odparł niepewnie, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
Clarence stał przed Molly, niższą od siebie o pół głowy. Patrzył wprost na nią, chociaż było to niewyobrażalnie trudne. Nie raz mijali się na szkolnym korytarzu, ale od pół roku tak naprawdę nie zbliżali się do siebie na tyle, by bez przeszkód móc patrzeć sobie w oczy.
Tak bardzo się zmieniła, myślał, przyglądając się jej bladej twarzy, oczom, pod którymi widniały sine place zmęczenia, małemu, lekko zadartemu nosowi, miękkim rysom twarzy, które powoli zaczęły się nieco wyostrzać. Miał ją na wyciągnięcie ręki, ale wydawało się, jakby dzieliły ich tysiące kilometrów.
— Za co tak w zasadzie? — spytała, unosząc prawą brew, dokładnie tak samo, jak reszta jej rodziny, oczywiście ta, którą poznał.
Clarence w myślach przyznał jej, że to było dobre pytanie. Bo za co ją przepraszał? Za to, że nazwał ją Melissą, a może za to, co wydarzyło się w ostatnim dniu ich związku? A może za to, że zwyczajnie w świecie stchórzył i nawet nie próbował tego wyjaśniać? Czy za to, że za bardzo uniósł się dumą i to przez niego rozpadło się coś, co oboje misternie pletli i śmieli nazywać związkiem?
— Za wszystko.
Sam nie widział czy to było pytanie, czy odpowiedź. Zabrzmiało jak coś pomiędzy. Czemu to musiało być aż tak trudne?
Molly prychnęła pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Rozplotła ręce, siadając na krześle obrotowym. Kucyk na jej głowie poruszał się wraz z nią, a gumka wyglądała, jakby ledwo utrzymywała gęste włosy nastolatki.
— Czy ty sobie ze mnie żartujesz? Po co w ogóle za mną tu przylazłeś? Co jeszcze ci mało? — prychnęła, a jej zazwyczaj ciepły głos, brzmiał teraz, jakby wydobywał się z głębi najzimniejszego lodowca.
Spojrzała za okno, a delikatne ruchy głowy i zmieniające się prawie niewidocznie wyrazy twarzy świadczyły o tym, że walczyła sama ze sobą.
Teraz nie przypominała opanowanej i pełnej troski Melissy. Jego Melissy, do której tylko on mógł się zwracać pełnym imieniem. Teraz była swoim kompletnym przeciwieństwem. Pierwszy raz miał okazję poczuć to, jak czuli się inni, którzy coś u niej przeskrobali i miał szczerą nadzieję, że ostatni. Czasami widział, jak chłodne opanowanie brało nad nią górę i zmieniała się w obojętną na losy innych, ale teraz była niczym góra lodowa, która zatopiła Titanica.
Tym razem to on miał być Titanikiem.
— Bo chciałem to w końcu wyjaśnić? — zapytał, siadając na łóżku.
![](https://img.wattpad.com/cover/161812231-288-k884818.jpg)
CZYTASZ
Monster Among Man ✔ (Planowana korekta)
ParanormalZastanawiałeś się kiedyś, dlaczego niektórzy twoi nauczyciele nigdy nie chorują? A może któryś z twoich znajomych czuł intensywny zapach gardenii ogrodowych albo widział na niezachmurzonym dla innych niebie pioruny? Może tak naprawdę ludzie, którzy...