2. Co teraz?

6 1 21
                                    

— Usiądź, Dylanie — pierwsza odezwała się Śmierć.

Wskazała Dylanowi fotel, na którym sztywno usiadł. Nie czuł się ani dobrze, ani komfortowo w tym miejscu. Nawet nie wiedział, gdzie był...

— Gdzie ja jestem? I kim ty, do diabła, jesteś? — zapytał, mrużąc przekrwione oczy i patrząc podejrzliwie na kobietę.

Jego uwadze nie uszedł fakt, że się przebrała i zmyła z siebie zapach krwi. Tym razem ubrana była w ciemny, lecz nie czarny elegancki kostium, przewiązany materiałowym paskiem w talii. W szpilkach, które wydawały charakterystyczne dźwięki w styczności z marmurową podłogą, na której w niektórych miejscach nie było dywanu, wydawała się dużo wyższa i bardziej majestatyczna. Długie włosy spięła w koka, a jedynym co pozostało po uroczystości, wydawało się, że był mocny makijaż. Tak naprawdę zrobiła to jeszcze raz, ale tego Dylan nie wiedział.

Jej schludny wygląd przypomniał mu, że nadal od wczoraj był w tych samych ubraniach, przesiąknięty wonią alkoholu, potu i ogólnie imprezy. Aż mu się niedobrze zrobiło od tej mieszanki. Musiał, póki co, ograniczyć głębokie oddychanie nosem.

— Och, nie przedstawiłam się. Wybacz, dzisiejszy dzień jest trudny... Jestem Śmiercią i tak masz na mnie mówić, a ty jesteś obecnie w moim pałacu, który jest zawieszony w przestrzeni między Niebem a Ziemią, tam, gdzie zwykły śmiertelnik nie ma dostępu.

Dylan patrzył, jak jej postać przechadzała się po pokoju z delikatnym uśmiechem na ustach i z filiżanką herbaty w dłoni.

— Napij się, chłopcze. — Wskazała dłonią na stolik, na którym stała również i filiżanka dla niego z herbatą.

Dylan posłusznie wziął filiżankę do ręki i pod czujnym spojrzeniem Śmierci upił łyk napoju. Dlaczego ta kobieta musiała być tak przerażająca? 

— Nadal nie rozumiem, z jakiego powodu się tu znalazłem — odezwał się, udając pewnego siebie. Tak naprawdę miał ochotę się zapaść pod ziemię i stamtąd zniknąć. 

— Już ci tłumaczę. — Machnęła ręką i naczynie z jej drugiej dłoni zniknęło. Z gracją klapnęła na fotelu naprzeciwko Dylana, zakładając nogę na nogę. — Otóż, mój drogi Dylanie, masz pewien dar, który zamierzam w pewnym stopniu wykorzystać. 

Dylan zmarszczył brwi, czując się jeszcze bardziej niepewnie, o ile to było możliwe. Śmierć splotła ze sobą dłonie, uśmiechając się do niego delikatnie. To, zamiast polepszyć nieco sytuacje, jeszcze ją pogorszyło, a chłopaka dzieliło naprawdę niewiele od ucieczki z tego miejsca z krzykiem. 

— Nie masz się czego bać. Może lepiej zacznę od początku? 

— Byłoby miło — mruknął pod nosem, odstawiając filiżankę na stolik. Zaplótł ręce na torsie w obronnym geście, siedząc nadzwyczaj prosto. 

— Jak wiesz, bardziej pewne jest, że jednak nie wiesz, nieważne. Chodzi o to, że jestem bytem nieśmiertelnym, wiecznym. Pamiętasz tę opowieść o Adamie i Ewie? To tak naprawdę zwykła bajeczka, a Ewa jest moją metaforą. Mogło mi się w przeszłości zdarzyć, że sprowadziłam ludzi na złą drogę i właśnie przez to ludzie nie mogą mnie zobaczyć. Ten na górze jest temu winny, ale nie wchodźmy w szczegóły. No więc...

— To jakim cudem ja ciebie widzę? — prychnął, nie dowierzając. Nieco się rozluźnił i nawet w geście zapytania uniósł pytająco brew. 

— Macie brzydki nawyk przerywania — skarciła go z uśmiechem, uświadamiając sobie, że ona często robi to samo. — No więc tu wkraczasz ty ze swoim darem. Niektórzy z moich protegowanych, po śmierci swojego partnera, wolą żyć na Ziemi, niż robić cokolwiek w tym przybytku. Ze związku Dziecka Śmierci i śmiertelnika powstają takie osoby jak ty. Osoby, które widzą rzeczy, których nie powinni widzieć. 

Monster Among Man ✔ (Planowana korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz