Rozdział 12

245 15 31
                                    

Z mediami!!! Dają idealny klimat!


Adrien

- Nie rozumiem. - Powiedziałem sam do siebie gdy siedziałem na ławce w parku obok domu Marinette. 

Przyglądałem się bluzie którą przed chwilą dostałem, oczywiście przy tym wychodząc na idiotę przed samym sobą. Musiałem dopiero wprawić w zakłopotanie dziewczynę, aby przypomnieć sobie że zdejmowała miary ze mnie, Czarnego Kota, podczas niedawnej wizyty.

Co wydarzyło się tam przed chwilą? Co ja chciałem zrobić? Czy ktoś rzucił na mnie jakieś zaklęcie? Ona ma rację, jestem dziwny! Co jak mnie przez to znielubi?

- Ja naprawdę nie rozumiem. - Mimowolnie wydarło mi się z ust.

- Oj młody, miłości nie da się zrozumieć. - Plagg wyleciał spod mojej koszuli tak aby być na poziomie mojej twarzy a we mnie się zagotowało.

- Biedronka. To jest miłość! Biedronka... Patrol! - Skarciłem się w myślach na to że wyleciało mi z głowy spotkanie z jedyną dziewczyną którą kocham. 

Mimo że nikogo nie było w okolicy, schowałem się w jednym z kucyków karuzeli stojącej niedaleko mnie i przemieniłem się. 

Dotarłem na dach Katedry Notre Dame, gdzie ona już siedziała. Była odwrócona tyłem do mnie, zapatrzona w wieżę Eiffla mieniącą się tysiącem ciepło żółtych świateł. 
Cicho podszedłem aby nie wybudzać jej ze skupienia i usiadłem obok niej. Spoglądając tam gdzie ona, mimowolnie oparłem moją brodę o jej ramię, na co ta nie zareagowała, nie od razu. 
Po kilku minutach odwróciła się w moją stronę, spojrzeliśmy sobie w oczy.

- Cześć. - Powiedziałem ściszonym tonem. Ona była tak blisko, że usłyszałaby by mnie nawet gdybym milczał. 

Czemu ta sytuacja tak bardzo przypominała mi niedawną scenę z Marinette? Twarze niemalże stykające się, spojrzenia po których wymianie zapiera dech w piersiach. Te dziwne kołatanie w sercu i łaskotanie w brzuchu. 

Z tą różnicą... 

Z tą różnicą że teraz miałem panowanie nad sobą, nie byłem aż tak zniewolony jej nieziemskim spojrzeniem, które wyglądało spod czerwonej maski, która dzięki padającemu z wieży Eiffla światłu mieniła się teraz złoto.
Ona była nad wyraz piękna, była niezwykła, i nie mówię tu teraz o mocy miraculum. Miała w sobie coś, czego nie ma w sobie nikt... Niestety, oprócz tego ma również kogoś w sercu, kogoś kto nie jest moją osobą.  

A może... Ona faktycznie nie jest nią...?

Nie jest tą dziewczyną, którą-

- Cześć Kocie, - Wyrwała mnie z zamyśleń.  Również powiedziała to prawie że szeptem, ustami które przybrały ten magiczny uśmiech. Jeden z wielu. Tym razem był on łagodny, delikatny. Ten spokój dający się odczytać z tych lekko uniesionych kącików ust... dziewczyna po prostu otulała nim tą niesamowitą aurą. - Piękny wieczór. 

- Tak, niezwykły. - Zerwałem kontakt wzrokowy aby zacząć rozglądać się po ciemnych, pustych ulicach Paryża. 

- Nie uważasz, że posiadanie alter ego jest cudowne? - Zagadnęła dziewczyna spoglądając w tym samym kierunku co ja. - Masz drugie życie, które sam od początku budujesz, druga tożsamość... w której dzięki swojej głównej misji ratowania miasta, nie musisz myśleć o problemach, bo po prostu nie ma na to czasu. Chwila odlotu, zupełnie jakbyśmy zjarali się czymś i wymyślili sobie swój własny bezpieczny świat, gdzie nie ucierpimy, bo jedyna forma cierpienia jest tu możliwa fizycznie, a to w porównaniu do tej zawalonej i przytłoczonej psychiki... to jest nic. - prowadziła monolog. Tak mocne słowa... wypowiedziane tak spokojnie. Tak, jakby chciała wypłakać się na ramieniu, jednocześnie nie chcąc martwić.

- Chwila wytchnienia, siedzenie na dachu w świetle księżyca, z najlepszą przyjaciółką - Spojrzałem w stronę dziewczyny której monolog właśnie dokańczałem. - która zrozumie mnie jak nikt, bo tylko my dwoje... tylko my dwoje jesteśmy zakłamani, mimo że w dobrych intencjach, tylko my, mamy ten problem, kogo kochamy, czy maskę, maskę kłamstw. Czy poddajemy się "prostszej" miłości, komuś kto jest sobą, bo może taki być cały czas. - Szybko odrzuciłem myśl Marinette, która pojawiła mi się w głowie jako pierwsza. - Masz rację, chwile niemyślenia o problemach są niesamowite. - Ostudziłem mój już drgający ton i skończyłem moją wypowiedź zanim całkiem się pogrążyłem.

Zmęczony patrzeniem na nieciekawą już ulicę, położyłem się na dachu zostawiając nogi z niego zwisające tak jak były przedtem. Dziewczyna po chwili zrobiła to samo. Leżeliśmy obok siebie przyglądając się ciemnemu niebu i kontrastującymi z nim gwiazdami.  

- Pamiętam, jak zawsze moja mama opowiadała mi. - Uśmiechnąłem się na wspomnienia. - Że gwiazdy to tak naprawdę, są to promyki nadziei. Bo przecież, nocą, gdy śnisz i wyobrażasz sobie sytuacje które masz nadzieję że będą miały miejsce, one świecą. Świecą intensywnie, że nie sposób ich nie zauważyć. W dzień, gdy musisz uporać się z problemami, masz wrażenie że ich nie ma, a one po prostu nie są widoczne. Świecą tobie po cichutku, tymczasem witając u kogoś kto obecnie nocą rozmarza i śni. Małe iskierki, które doceniamy dopiero nocą, bo dopiero wtedy nam się przydają. Nauczyła mnie, aby nie tracić nadziei póki ostatnia gwiazda na niebie nie zgaśnie. Czasami... Ciężko mi w to wierzyć, być pewnym że są jakieś szanse. - Momentalnie obróciłem głowę aby spojrzeć na dziewczynę, jednak ona już mi się przypatrywała. - Ale wtedy przypominam sobie ją. Jej piękne oczy koloru wschodzącego nieba, zupełnie jak nowy piękny poranek który czeka mnie jeśli nie zgubię nigdzie tego poczucia. Nadziei. Zawsze, ale to zawsze znajduje rozwiązanie gdy wszyscy już odpuszczają. To ona wznosi jeszcze we mnie jakiekolwiek uczucia, poczucie że nie wszystko stracone, że nawet w już okropnych sytuacjach, może wydarzyć się coś, co odmieni całe życie i to na lepsze.

- Musi to być niesamowita dziewczyna. - Powiedziała cicho i spojrzała z powrotem w gwiazdy.

- Tak, moja mama była niesamowita. Szkoda, że nie odziedziczyłem po niej nic oprócz wyglądu. Chociaż nie narzekam na obdarzenie mnie tymi zielonymi tęczówkami, dziewczyny je kochają. - Powiedziałem zadziornie i zaśmiałem się, a dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona. 

- Zakochałeś się, prawda? - Zapytała przybierając poprzedniej miny, ponownie skupiając się na gwiazdach, które po chwili przysłoniła spora szara chmura. - Wcale nie opisywałeś... Kiedy rozmarzony mówiłeś o tych błękitnych oczach...  w czasie teraźniejszym.

- Ja... - Nie wierzyłem w jej słowa. Nie zakochałem się w Marinette! - Nie, po prostu-

Usłyszałem pikanie mojego z mojego pierścienia, i chyba pierwszy raz ucieszyłem się z niego. Nie chciałem jej opuszczać, ale nie chciałem też jej odpowiadać. Sam nie wiedziałem co miałbym powiedzieć!

- Oh... muszę uciekać. - Podniosłem się a dziewczyna zaraz za mną. - Do zobaczenia. - Przytuliła mnie. Tak po prostu mnie przytuliła. 

- Do zobaczenia Czarny Kocie. - Posłała mi ten jeden z pięknych, choć kruchych uśmiechów i oddalając się ode mnie zniknęła w mroku.

Wróciłem do domu. Wskoczyłem przez otwarte okno mojego pokoju do środka i lądując w przysiadzie podpartym dłonią o podłogę, przemieniłem się i wstałem na równe nogi.

- Nie zakochałem się w Marinette. 

- Chłopaku, nikt nawet o niej nie wspominał.

- Ale to zasugerowała Plagg! Że zakochałem się w Marinette a j-ja-

- Ona nic nie wspomniała o Marinette przygłupie. Wspomniała tylko o zakochaniu się. Ty dopowiedziałeś sobie resztę. 

- Przecież mówię że tak nie jest! Owszem jest atrakcyjna, mądra i kocham z nią spędzać czas, ale my się po prostu przyjaźnimy.

- Dlatego właśnie pomyliłeś ją z własną matką? - Kwami spojrzało na mnie ze zmarszczoną brwią. 

- Plagg! Ja o niej po prostu wtedy pomyślałem. - Wyminąłem lewitującego mini kota i walnąłem się na łóżko.

- I to był chyba jedyny raz w życiu kiedy zdarzyło ci się myśleć.


*****

Do napisania <3

Miraculous ~ Skazani na SiebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz