🌹ROZDZIAŁ 44🌹

10.4K 765 959
                                    

Perspektywa: Thomas

Miałem napisać Dylanowi, że przyjdę do niego. Chciałem zobaczyć się z nim, bo niedługo mam gorączkę i raczej nie będę wychodził z domu. Trochę było mi smutno z tego powodu. Przyzwyczaiłem się już, że widzę szatyna codziennie.
Ale od rana tyle się działo. Zadzwonili państwo Parker i zaprosili nas na obiad do siebie. Mike i Liam jako synowie musieli jechać, a Brett i Theo jako ich drugie połówki tym bardziej. Ja natomiast wykręciłem się tym, że boli mnie trochę głowa, a poza tym chciałbym iść do Dylana.
Tak więc w domu panował chaos spowodowany przygotowywaniem do wyjazdu.

- Na pewno nie chcesz jechać? - upewniał się Mike.

- Zostaw go. On musi lecieć na skrzydełkach miłości do swojego Dylusia. - skomentował wesoło Liam.

- Wcale nie. Niedługo mam gorączkę, więc chciałbym go jeszcze zobaczyć, bo potem będę musiał siedzieć w pokoju i czekać na to dziadostwo! - burknąłem, wkurzony tokiem rozumowania przyjaciela.

- Ja na twoim miejscu spędziłbym tę gorączkę z nim. - stwierdził.

- I dlatego jesteś w ciąży, a Thomas nie. On jest odpowiedzialny. - skarcił go Mike, po czym spojrzał na Carlosa jedzącego śniadanie - A ty? Jedziesz z nami? - zapytał.

- Do moich ziomków dołącza taki jeden nowy i musimy pouczyć go trików na deskorolce, także ja odpadam. - poinformował - Ale nie obrażę się jak przywieziecie coś do jedzenia. - dodał z pełną buzią.

- Typowe. - czarnowłosy pokręcił głową.

- Kochanie, spakowałeś tabletki? - z góry zbiegł Brett.

- Jedziemy tam tylko na jeden dzień! - upomniał przyjaciel swojego alfę.

- Co z tego. Bierz tabletki ze sobą. - nakazał.

- Twój idiota ma rację. Jak ci się zrobi niedobrze, to lepiej żebyś miał leki pod ręką. - poparł go Mike.

- Od kiedy wy tak się zgadzacie we wszystkim? - prychnął, ale posłusznie zapakował tabletki w torbę.

- Nie złość się. To szkodzi dzieciom. - wtrąciłem, ale gdy Liam spiorunował mnie wzrokiem, zdecydowałem już się nie odzywać.

Maruda się zrobiła z niego okropna przez tę ciążę.

- To jedziemy. Bądźcie grzeczni. - rzucił Mike do mnie i Carlosa.

- Dobrze, tato. - beta przewrócił oczami, dokańczając śniadanie.

Zaśmiałem się cicho z tego jak chłopak nazwał Mike'a. No tak, w sumie alfa był naprawdę opiekuńczy w stosunku do wszystkich. Jak prawdziwy rodzic. Szkoda, że nigdy nim nie będzie, bo byłby wspaniałym ojcem.

Wstałem z kanapy i postanowiłem zacząć szykować się na wyjście do Dylana.

- Idziesz gdzieś? - zatrzymał mnie Carlos.

- Do Dylana. A co tam? - zdziwiłem się.

- Nic. Tak pytam. W sumie ja też wychodzę. - wziął swój kask i deskorolkę.

- Mi jeszcze trochę zjedzie, więc ja zamknę drzwi. Masz klucz, prawda? - upewniałem się, chociaż wątpiłem, że wróci wcześniej ode mnie do domu.

Beta wyjął kluczyk z kieszeni i pomachał nim krótko w powietrzu, po czym wyszedł.

Udałem się na górę. W domu panowała kompletna cisza, co było dziwne dla mnie teraz. Brak marudzenia Liama, brak upominania Mike'a. Nie mógłbym chyba żyć bez nich. Pokochałem to stado. Nigdy nie wrócę do swojej rodzinnej watahy.

Born To Be Yours A/B/O (Dylmas,Nady,Briam,Theke)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz