Rozdział I

258 17 4
                                    

Jest trzecia rano. Jestem przemęczona, ale pomimo tego nie położę się spać. Cierpię na bezsenność. Poza tym noc jest dobrą pomocą na problemy. Zawsze o tej godzinie prowadzę ze sobą monolog, w którym żalę się samej sobie. Może to się wydawać dziwne, ale swoje problemy wolę ukrywać i nikomu nie przekazywać. Nie każdy jest godzien zaufania, a żeby je ode mnie otrzymać trzeba naprawdę zasłużyć. Nawet moja przyjaciółka - Samantha nie jest tą wyjątkową osobą. No cóż, życie jest takie jakie jest i każdy jest kowalem swojego losu. Będę kierować się rozumem, a nie jak ci wszyscy z epoki romantyzmu - sercem. Kto to widział, żeby kierować się narządem, który daje nam tchnienie do życia, przecież mózg powoduje, to że myślimy. A natura obdarzyła nas myśleniem w przeciwieństwie do zwierząt.

Tak czasem wyglądają moje monologi. Sporadycznie zastanawiam się nad sensem swojego istnienia, zadając sobie różne filozoficzne zagadnienia. Z tego wszystkiego, nawet nie zauważyłam, że minęły już dwie godziny.

Piąta rano, to pora ogarniania i porządkowania pokoju. Wstaję, wynoszę brudne ubrania, zamiatam i układam wszystko na swoje miejsce. Co tu gadać, dzień jak co dzień. Po około piętnastu minutach przygotowuję tak zwany „look" do szkoły. Nie jest ani zbyt wyzywający ani to zbyt „babciny". Staram się ubierać normalnie. Jak bym ubierała się wyzywająco, byłabym skończona w tej szkole, a w ogóle nie dałoby mi to satysfakcji.

Mam spory plan na życie, więc dużo się uczę, aby go zrealizować. Wisi mi to, czy nazywają mnie kujonką, albo nerdem. To, że oni kiedyś wylądują pod mostem, kiedy ja będę studiować medycynę, to tylko i wyłącznie karma. I wszyscy wiedzą, że wraca zawsze. Takie zabobony, są mi dość bliskie, a sprawdzają się nawet często.

Ubrałam się w wybrane ciuchy i splotłam włosy w warkocz. Podkreśliłam rzęsy, spojrzałam w lusterko. W odbiciu zobaczyłam zwykłą, naiwną istotę ludzką, która może odnaleźć się tylko w zawodzie takim jak lekarz. Zauważyłam w swojej wyobraźni stetoskop na szyi, fartuch lekarski i plakietkę z napisem Brie Montrose. Zrobię wszystko, żeby zobaczyć siebie w tych rzeczach, ale już nie w mojej kreatywnej głowie.

Zamyśliłam się, znowu zapominając o godzinie. Za pół godziny, czyli o siódmej, idę do starbucksa spotkać się z panną Brook. Muszę wyjść cicho, jeśli wybudzę mamę z planu - nici. Narzuciłam dżinsową kurtkę, a także włożyłam na stopy o rozmiarze 40, na które ciężko znaleźć jakiekolwiek buty - adidasy. W plecak wrzuciłam kanapkę, wodę mineralną i kilka drobiazgów - telefon i takie tam, nic szczególnego.

Spokojnie wyszłam z pokoju, zostawiając lekko uchylone drzwi. W kuchni zostawiłam karteczkę z napisem „Poszłam na spotkanie z Sam". Następnie zarzuciłam tornister przez ramię i pośpiesznie wyszłam. Schodziłam po schodach na klatce, a gdy już udało mi się zejść, aż o osiem pięter, odetchnęłam głęboko. Szacuję, że zostało mi około piętnastu minut, a do najbliższej kawiarnii mam gdzieś trzysta metrów, więc będę szła wolno i trochę odpocznę. Ciężko tak zbiegać codziennie osiem pięter.

Za rogiem widziałam już małego starbucksa. Schowałam do kieszeni kurtki słuchawki i przyśpieszyłam kroku. Brunetka już na mnie czekała. Popijała do ciastka swoje ulubione orzechowe latte. Weszłam do lokalu kulturalnie i dosiadłam do czarnowłosej.

Wszędzie wisiały już dekoracje bożonarodzeniowe. Wszystko błyszczało, co doprowadzało do tego, że gdzie sięgnęłam oczami dostrzegałem mroczki. Klienci kawiarenki siedzieli w wigilijnych swetrach i czapkach świętego Mikołaja, nawet moja oblubienica miała ją na sobie. Czułam się inna, ale raczej pod kontekstem „wyjątkowości". Po krótkim milczeniu, odezwałam się.
- Cześć.
- Czemu nie masz gwiazdkowej czapki?- zapytała.
- Zapomniałam. - westchnęłam, okłamywując dziewczynę.
- Przecież wiem, że kłamiesz. - odparła, a ja przekręciłam oczami.
- Przecież wiesz, że nie obchodzę świąt.
- Wiem. Ale mogłabyś choć raz zrobić wyjątek.
- Nie, nie mogłabym. - prychnęłam.
- Ech. - sapnęła - Tym razem niech wyjdzie na twoje, ale za rok ci nie odpuszczę. - wzięła łyka latte.
- Niech ci będzie - zipnęłam.

Poszłam zamówić sobie zwykłą kawę. Gdy przyszłam dziewczyna pisała z kimś na Messengerze, szczerząc się do ekranu. Cieszę się jej szczęściem.

Chwilę później poczułam ciepło na karku. Kelner niechcący oblał mnie kawą.
- Przepraszam najmocniej. - dał mi chusteczkę.

Odwróciłam się i zmierzyłam go wzrokiem od stóp do głowy. Ujrzawszy te pełne energii, czyste i głębokie spojrzenie, wiedziałam, że to Cameron.
- Cameron?!- wykrzyknęłam zszokowana.
- We własnej osobie, Brie. - uśmiechnął się.
- Co ty robisz w tej dziurze? - zapytałam.
- Moje życiowe cele się nie spełniły. - posmutniał - A ty? Co tu robisz?
- Próbuję coś osiągnąć, ale narazie nie wychodzi.
- Znam to. - zaczął się szczerzyć.
Czułam się skrępowana siedząc głową blisko jego klatki piersiowej, więc ustałam na przeciw niego.
- O żeż ty! - skrzyżowałam ręce na piersiach - Ile ty masz wzrostu? Metr osiemdziesiąt?
- Dokładniej metr siedemdziesiąt dziewięć - poprawił swoje gęste włosy.
- No to nieźle. - moje oczy zwiększyły się do rozmiaru dwuzłotówki. - Aż tak urosłeś w przeciągu 2 lat? - zachichotałam.
- Jak widać - otworzył ramiona jak do uścisku i ścisnął razem wargi. Przez tą sytuację nawet nie zauważyłam jak Sam wyszła. - Przepraszam na chwilę. - wybiegłam z kafejki, zobaczyłam Samanthę drżącą z zimna, szła w kierunku najbliższego ośrodka medycznego.
- Sam! - krzyknęłam - Sam nie ignoruj mnie! - pragnęłam za nią pobiec, ale nie mogłam, coś mnie tu trzymało, a dokładniej ktoś. To moja miłość z podstawówki - Cameron Dallas.

Weszłam z powrotem do budynku. Pocierałam przedramiona z zimna. Usiadłam do prędzej zajętego miejsca, gdzie czekał brunet.
- Coś się stało? - zapytał, nie spuszczając ze mnie swoich głębokich jak staw oczodołów.
- Nieważne - spojrzałam w bok. Poleciała mi łza, chyba pierwszy raz od tego miesiąca. Myślałam, że już będzie inaczej.

Nagle na swoim czerwonym z zimna policzku poczułam rozgrzaną dłoń. Przestawiła ona moją twarz tak abym widziała jego.
- Ty płaczesz? - przetarł jedną z moich łez.
- Nie - szlochnęłam, zdjęłam jego dłoń z mojego lica i wytarłam wszystkie krople smutku z mojej buzi. - Muszę już iść. - każde moje słowo przerywał szloch.
- Odprowadzę Cię, zaczekaj. - młody mężczyzna poszedł po kurtkę, wrócił po chwili. Byłam już ubrana.
- Będzie ci zimno. - zdjął z siebie kurtkę i dał mi ją.
- Teraz, to tobie będzie zimno. - spojrzałam w górę, był wyższy ode mnie gdzieś o piętnaście centymetrów.
- Dam sobie radę. - powiedział - Oddasz przy najbliższej okazji.
- Dziękuję - zarumieniłam się. - Prawdziwy z ciebie dżentelmen. - pocałowałam go w policzek. Wiedziałam, że się zawstydził.
- Pa! - krzyknął, gdy byłam od niego około dziesięciu metrów dalej.
- Pa! - odwróciłam się i uśmiechnęłam.

Last Time || C. D. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz