Proza poetycka: ,,Dzień"

54 11 1
                                    


Stokroć większa ma niedola, niźli Syzyfa łachudry, bo choć mój głaz z papieru, nie z litej skały zrobiony, na własne życzenie cierpię swe katusze. Królestwo za łyk chłodnej ciszy, której wszak grecki królik miał pod dostatkiem, czemu więc mi jej odmawiają? Bogowie litujcie, nim sczeznę we wrzasku jakby przez chordy piekielne czynionym, w niemocy, w samotności, o tyle dotkliwszej, że przecie pośród tłumu siedzę. Chronosie, okrutną masz ze mnie zabawę! Wiem, wiem, że to ty mnie dręczysz! Któż inny na Ziemi może rozwlec jedno oka mgnienie w lat tysiąc?
Zmęczenie morzy mię, na równo z nim mgła szczęśliwości przedziwnej przysłania oczy. I tak oto docieram do miejsca mego pożądania. Ramka i blacik. Zaprawdę, są na tym świecie rzeczy, które nie śniły się filozofom. Żaden, żaden przede mną, ani Cyceron, ani inszy tęgi umysł nie poznał, jak niepozorne mogą być bramy Niebieskie.

Zbliżam się do ramy. Widzę, co mi się zdaje, czy zdaje mi się, co widzę? Boć widzę ramę, w ramie szkło, a zdaje mi się, że wieki temu w drewno, dziś nadmiarem smutków ludzkich utrudzone, srebro żywe oprawili. Za srebrem- sylwetka. Sylwetka jak Afra, choć w mopsią strojna fizys. Zalotne spojrzenie, uwieść by mogło szkła taflę nieruchomą. Ach, nie znasz swej szczęśliwości zimna szybo, wszak tak słodkie oczęta przeglądają twą duszę z każdą sekundą, z każdym mrugnięciem. A ty, niegodziwy przedmiocie? Ty chciwcze, szachraju przeklęty! Milczysz w odpowiedzi na dar spojrzenia, lecz nie dopuścisz, by dojrzał go kto inny. Kradniesz, przeklęty psie, wzrok ciepły. Kradniesz, bez świadomości, że czyn ten haniebny nie starczy, by chłodu twego ubyło. Kradniesz, niemożliwym inny powód, przez który wzrok, co mię dociera, był jak ryby śnięty, jak erynie nienawistny.

Nie zważając na piekąco zimne oczęta wyraz szacunku składam i swoją godność podaję. Szczęśliwym niby Megara, co od rąk ukochanych ginęła, gdy w agonii radosnej pod wzrokiem mej boginki się wiję. Bogini przemawia. Choć warczy, warknięcie- śpiew słowiczy. Choć krzywi wargi, gest ten więcej wart dla mnie niźli uśmiechy anielskie.

Głos zamiera mi w gardle, krztuszę się powietrzem, w płuca łapczywie łapiąc nikłą nadzieję. Może to koniec? Może me męki ustaną przy tym okienku? Czyżby ta boginka była mym uwolnieniem? Słowa wydobywają się z mojego gardła. Skrzypią przechodząc przez usta, drapią język i parzą podniebienie.Sylweta za taflą słucha. Tyfona potęga przy tej sylwecie mikra, niby śmiertelnik co na Olimp wzrok wznosząc, wzdryga się z przestrachem.
I gdy ośmielam się marzyć, że cel mój blisko, boginka rozrywa w strzępy me pragnienia nieśmiałe. Sylweta unosi rękę...
I stuka, i stuka i dręczy i jęczy, byłaby sobie, urzędniczka przemiła na łeb tę pieczątkę przybiła, miast mnie, bogu ducha winnego na hadesowe skazywać katusze.

Tak oto zakończył się ów dzień. Pierwszy z cyklu wielu dni, podczas których pewien obywatel RP miał nadzieję uzyskać paszport, coby wakacje na Ibizie, kupione (oczywiście) last minute, się nie zmarnowały.
A żona mu przecie mówiła:
„Obywatelu mężu, załatw tę papierologię w zimie, cobyś się nie rozbijał wśród tłumu cieląt w urzędach podczas miesięcy wakacyjnych".
Obywatel mąż nie usłuchał.
Czy w takim razie zasłużył by urzędnicze cierpieć męki?



Od Autora: Jak podoba się Wam taki format?
Przemyśleniami można się dzielić w komentarzach :)

Wiersze NieuczesaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz