05. it won't resonate in our minds

337 27 3
                                    

We trójkę szli w stronę swojego ulubionego baru, żartując i się przepychając. Przygnębienie Lokiego prysło jak bańka mydlana, gdy w towarzystwie przyjaciół, roześmiany i z głową bez najmniejszych zmartwień, ponownie zapominając o wszystkim kierowali się do knajpy.

Weszli ze śmiechem do ciepłego wnętrza, przesyconego zapachem piwa i jałowca; nieodmiennie zbyt gorliwie używany odświeżacz powietrza skutecznie zabijał inne wonie niż alkoholowe.

Rozsiedli się wygodnie na czerwonych, miękkich fotelach przy oficjalnie należącym do nich stoliku w rogu. Takie usadzenie dawało widok na całą salę i gdy tylko nie śmiali się do łez z niekiedy sprośnych żartów Fandrala mogli obserwować pozostałą klientelę.

- To, co zwykle? - zapytała uprzejmie jasnowłosa kelnerka. Znała ich bardzo dobrze, obsługiwała ich stolik niemal za każdym razem, gdy przychodzili.

- To, co zwykle - odpowiedział uwodzicielskim, lecz wesołym tonem Fandral. Jemu zawsze było najbardziej na rękę, jeśli chodziło o płeć piękną; był tym, któremu nie umiała się oprzeć i tym, który nie umiał się jej oprzeć. Loki zwracał uwagę na dziewczyny, owszem, ale nie były jego głównym zainteresowaniem. Stephen zaś uważał kobiety za tajemnicę większą niż tajemnice Trójkąta Bermudzkiego, braku nosa Sfinksa oraz istnienia UFO razem wziętych i praktycznie nie zwracał na nie uwagi.

Dziewczyna odeszła, puszczając blondynowi oczko i po kilku minutach wróciła z trzema kuflami piwa. Postawiła je wdzięcznie na stole, uśmiechnęła się i odeszła.

Loki pociągnął łyk zimnego piwa. Alkohol zostawił białe ślady po piance nad jego górną wargą. Uśmiechnął się szeroko, czując, jak problemy ulatują z jego umysłu jak pióra po lekkim powiewie wiatru.

- Zapomniałem, jak lubię tu przychodzić - rzucił ze szczerym, zadowolonym uśmiechem.

- Dziwnie się chodziło w dwie osoby - przytaknął Strange, szturchając przyjaciela. Przez to Fandral oderwał wzrok od stojącej tyłem ślicznej pracownicy i powrócił ciałem i umysłem do piwa. - Prawda?

- Co? Tak, jasne - zgodził się, poprawiając opadające na twarz włosy i błyskając zębami w uśmiechu. Wsunął palce w uchwyt kufla, po czym uniósł go w toaście. - Za nas, chłopaki.

- Za nas - podchwycili, unosząc swoje. Ze śmiechem stuknęli się nimi tak, że alkohol niemal się wylał na ich palce.

- Jeden za wszystkich... - zaczął wesoło Loki, nie opuścił naczynia.

- Wszyscy za jednego! - huknęli równie zaangażowani, ponownie wznosząc toast. Zaśmiali się, pociągając spory łyk. Laufeyson zerknął na zegar; dochodziła dziewiąta. Miał jeszcze dużo czasu, zanim ktoś zacznie się o niego dopytywać, nawet jego brat tego nie robił o tej godzinie. Usatysfakcjonowany wyciągnął nogi pod stołem i założył ręce za głowę.

- Jak ci się z Sigyn układa? - spytał jasnowłosy, zerkając na niego spod długich rzęs oraz znad piwa.

- Dobrze. Naprawdę dobrze - uświadomił sobie. - Jest wspaniała. A tobie z Sif? - zrewanżował się kurtuazyjnie, przywołując obraz czarnowłosego obiektu westchnień Fandrala. Być może tym razem nawet miał jakieś poważniejsze plany niż kilka randek. Uśmiechnął się pod nosem.

- Udaje, że mnie nie widzi - poskarżył się z udawanym, wręcz teatralnym cierpieniem. - Nie rozumie! - zawył potępieńczo, jednak mimowolny śmiech zepsuł efekt.

- Ryki waleni zachowaj na później - Stephen zasłonił mu usta, podśmiewując się dyskretnie z przyjaciela. - Może ją to kręci, ale gości nieszczególnie. - Potoczył spojrzeniem po reszcie klientów; co poniektórzy zerkali nieprzychylnie w ich stronę.

BIFROST ON LIGHTS. avengers auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz