07. pressures of a new place

247 22 6
                                    

Jedna z bardziej podejrzanych dzielnic miasta, Sokovia, była miejscem nie tyle nie dla dzieci, co czasem nawet nie dla dorosłych. Stare, zniszczone mury pokryto graffiti, na przemian ładnym i brzydkim, artystycznym lub zwykłym wandalizmem, wyrażającym autora lub wyrazem agresji czy chęci odreagowania. Mury uparcie nosiły barwne plamy jak najpiękniejsze szaty, choć dzielnica nie była tak kolorowa. Zdarzały się tu pobicia, nielegalny handel i wiele innych procedur na granicy prawa lub poza nim, co jednak nie przeszkodziło - a może pomogło - znaleźć tam mieszkanie pewnej dwójce rodzeństwa.

Bliźnięta Wanda i Pietro Maximoff mieli tylko siebie. Ich rodzice zginęli dwa lata wcześniej w wypadku samochodowym, a ledwo pełnoletni blondyn musiał zająć się siostrą i wziąć na barki ciężar domu, choć Wanda starała się, jak mogła, by pomóc.

Wojowniczy, obcesowy i jasnowłosy Pietro był zupełnym przeciwieństwem spokojnej, nieco dziwnej oraz ciemnowłosej siostry. Uzupełniali się doskonale; w końcu byli swoją jedyną rodziną.

- Wanda! - blondyn wszedł do małego salonu, rzucając plecak na ziemię. Przyszedł świeżo z pracy, której notabene nie znosił bardziej niż powolności. Guzdrający się ludzie byli w stanie bezwiednie doprowadzić go do białej gorączki.

- Cześć! - Wanda przytuliła brata na powitanie. - Wszystko w porządku? - spytała czujnie, klepiąc go w przedramiona. Niepokój wyczuwała na kilometr, lepiej niż rekin bezbronne ryby. Czasem Maximoff oddałby wiele, by ten zmysł siostry stłumić.

- Tak, jasne. - Pozwolił poprawić sobie koszulę, którą sekundę później zdjął. Nie lubił formalności, był kimś, kto zamiast gadać będzie działał, toteż koszul unikał jak ognia. Na jego nieszczęście były obowiązkowym strojem w jego pracy, gdzie poświęcał te kilka godzin i w domu kolejne parę, by zapewnić siostrze wszystko, czego potrzebowała. Nieważne, jak wrogi by się wydawał, w obliczu zagrożenia wobec Wandy broniłby jej jak lew albo i odważniej.

Dlatego konsekwentnie spławiał jednego z niechcianych znajomych, Visiona, który stale podpytywał o Wandę. Jeśli rzucone burkliwie słowa nie zniechęcały skutecznie, sprawne uderzenie odrzucało kandydata w dziewięćdziesięciu procentach. 

Bo rosyjskich upiornych przyśpiewek raczej nie zademonstruje. On nie śpiewa. Oficjalnie też się nie uśmiecha. Można go oskarżyć o natręctwo czy nachalność, prawda jednak była taka, że najchętniej sam wyznaczyłby siostrze chłopaka, którego by dobrze znał. Nie ze złej woli, on tylko chciał ją chronić.

Dał znać, że zaraz wróci, i przeszedł kilka kroków do mniejszego pokoju po ulubioną ciemną bluzę ze strzałkami na rękawach. Zaraz po wciągnięciu t-shirtu zarzucił ją na siebie.

- Głodny jesteś, co? - spytała dziewczyna. - Nie było cię w domu długo. Znowu - dodała, starając się wyzuć ton z jakiejkolwiek pretensji. Wiedziała, że blondyn chodzi do pracy dla niej. Żeby to ona nie musiała się martwić.

- Ktoś musi - wzruszył ramionami, ignorując pierwsze pytanie. Nie był specjalnie głodny. - Tobie nie pozwolę.

- Nie jestem z porcelany, Pietro - upomniała go.

- Ani z kamienia - odparł surowo. W chwilach gniewu lub smutku starannie ukrywany twardy rosyjski akcent wychodził na wierzch, demaskując pochodzenie i doszczętnie rujnując niewzruszoną maskę chłopaka. Objął siostrę. - Przepraszam. Miałem zły dzień.

W obliczu niemal samotności spory trzeba było odłożyć. Ciężko się kłócić, kiedy druga strona to jedyna rodzina.

- Chodź - uśmiechnęła się ciepło Wanda i chwyciła brata za rękę. - Nie jestem mistrzynią, ale jest jadalne.

BIFROST ON LIGHTS. avengers auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz