10. grab my bat

188 23 17
                                    

Sigyn uśmiechnęła się ponad blatem do swojego chłopaka.

- Naprawdę się postarałeś - powtórzyła.

- Czuję się trochę... nie na miejscu - wyznał cicho. Z zakłopotaniem, jakże mu nieobcym, przejechał dłonią przez czarne przydługie włosy. - Elegancko, wykwintnie i w ogóle, a ja właśnie uświadomiłem sobie, że jestem w jeansach - wyrzucił z siebie. Rudowłosa parsknęła serdecznie. Uwielbiała bruneta w ten sposób; nieco nieśmiałego, zakłopotanego, ale przez to znacznie bardziej ludzkiego, niż jego porcelanowa cera i wyniosłe rysy pozwalały przypuszczać.

- Naprawdę to cię martwi? - spytała. - To, że jesteś ubrany inaczej niż większość ludzi tutaj? Też jestem w jeansach, ale jest mi z tym dobrze. Nie zamieniłabym się z nikim w tej sali - dodała, unosząc podbródek.

- Masz rację - zgodził się po chwili. - Nie zamieniłbym cię na nikogo innego.

Jak on to robił, że z beztroskiej rozmowy o spodniach zgrabnie przeskakiwał na tematy, których publicznie nie trzeba dyskutować? Sam się sobą męczył, nudził się sobą niemiłosiernie; miał wrażenie, że z jego winy wszystko, co kocha, sypało się w popiół. Kruche jak szkło relacje z ojcem i bratem, związek prześladowany odległością, życie Friggi.

Nie chciał być banalny; jeszcze jednym z zadufanych w sobie narcyzów, święcie przekonanych o własnej doskonałości i perfekcji. Oczywiście, bywał drażliwy, suchy czy nieznośny, wdawał się w słowne potyczki o byle co, zachowywał się tak wyniośle jakby był cholernym bogiem, kłamał płynnie i patrząc prosto w oczy.

On tylko chciał być taki jak Thor.

Otrząsnął się z lepkich nici myśli, by sekundę później błękitne tęczówki Sigyn wraziły spojrzenie jak nóż w jego źrenice.

- Zamawiamy? - zapytała retorycznie. Boże, jak dobrze mu było, gdy ktoś ukochany wyrywał go ze spowitych niepokojem cienkich ramion zamyślenia, zanim całkiem oszalał.

- Tak, oczywiście. - Zajął się kartą modląc się, by dziewczyna nie odnotowała upokarzających rumieńców rozlewających się po jego policzkach. Wzrok prześlizgiwał się od jednej pozycji do drugiej, litery nie miały większego sensu. - Wolisz coś słodkiego czy raczej konkretnego?

- Słodkiego - odparła Sigyn z uśmiechem. - Jestem w nastroju na słodycze. - Nachyliła się i pocałowała Lokiego w usta. - Torcik czekoladowy. Zdecydowanie zawsze najlepszy wybór.

Nawet jak mówiła, uśmiech przebijał przez jej ton; gdyby ktoś tylko słuchał, radość można było w głosie usłyszeć. Nosiła uśmiech tak naturalnie, jak inni ubrania, stał się jej swoistą wizytówką.

- Zamówili już państwo? - Znany im już kelner stanął przy stoliku.

- Tak... - Laufeyson przebiegł oczami po karcie. - Dla nas torcik czekoladowy i szarlotka z lodami - odpowiedział.

- Coś do picia? - Mężczyzna zastygł z długopisem milimetr nad kartką.

Para wymieniła się spojrzeniami.

- Może dwa razy sok porzeczkowy - dziewczyna pospieszyła Lokiemu z pomocą.

- Dobrze, za kwadrans będą mogli państwo już cieszyć się deserami. - odparł kelner uprzejmie i ruszył w stronę drzwi prowadzących poza salę.

Loki zacisnął palce na dłoni towarzyszki.

- Wiesz, Sig, organizujemy bal końcoworoczny, mamy taką inicjatywę. Trochę zabawy, chodzi o miłe spędzenie czasu - zaczął.

- Idę, jasne, ale musiałabym przyjechać. Rzuciłam wszystko na tydzień i się lenię, ale ty też omijasz zajęcia. A to nie jest dobre dla żadnego z nas - dorzuciła dziewczyna oskarżycielskim tonem. - Tutaj nie mogę zostać na tyle czasu, mam swoje studia.

BIFROST ON LIGHTS. avengers auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz