23. stigma that no longer scares us

189 15 9
                                    

ten rozdział dzieje się z rok po ostatnim, także patience, potem będzie post-credit chapter uwu

Loki uśmiechał się, siedząc w pociągu. Jechał właśnie do Sigyn w odwiedziny, dosyć niezapowiadane, ale wyjątkowo potrzebne; miał plan. Dosyć luźny, bo zakładał oświadczyny, ale nie to, w jaki sposób do nich dojdzie.

Gdyby go nie miał, nie trzymałby jak głupi ręki w kieszonce na piersi, gdzie ukrył pierścionek zaręczynowy.

Pociąg mijał przedmieścia, zostało mu z grubsza półtorej godziny zanim dojedzie do Sigyn, dodatkowe pół zanim trafi do jej mieszkania, i co dalej?

Ma paść na kolana po wygłoszonej rzewnej mowie? Nonszalancko zaprezentować pierścionek z zielonym oczkiem i zaproponować małżeństwo? Co ma zrobić?

Jakoś to będzie, pomyślał by dodać sobie otuchy. Przecież oboje tego chcieli.

Czterdzieści pięć minut. Wciąż nie miał pojęcia, jak to zrobić. Cholera. Może padnięcie u progu na kolana nie byłoby takie złe? Znał Sig dobrze, wiedział, jak romantyczne gesty na nią działają, uwielbiał ten jej delikatny rumieniec. Oczywiście nie określało jej to jako słabej w żaden sposób; Sigyn była najtwardszą, najbardziej kochającą kobietą jaką miał szansę poznać.

Pół godziny. Czas leci nieubłaganie, pociąg równie szybko jedzie, a myśli Lokiego to nadal stary jak świat chaos. Jednocześnie walczyły chęć nieskompromitowania się i zachowania twarzy podczas niezgrabnego dukania oraz wrodzona umiejętność mówienia lekko i pięknie, godna złotoustych.

Dwadzieścia minut. Loki nerwowo stukał palcami o kolano. Bogowie, dlaczego tej czas nie może płynąć wolniej, jeszcze nic nie wymyślił, jeszcze nie rozwinął planu, a nie chce zakończyć burzliwych, kipiących rozważań tekstem typu "może się hajtniemy?"; nie mógłby się potem pokazać nikomu na oczy przez miesiąc albo dłużej.

Dziesięć minut. Pierścionek ciążył mu na piersi jak kamień, uciskając serce i nader sprawnie rozsyłając stres po całym ciele, zmuszając palce do nerwowego tańca na udzie, a myśli do gonitwy.



Zadzwonił z duszą na ramieniu. Zza drzwi dobiegły wesołe głosy, odpowiedź w pośpiechu rzucona skrytemu za nimi rozmówcy i to już, zamek szczęknął, a drzwi uwolniły drobną postać Sigyn.

Na jego widok piękne oczy rozszerzyły się, usiłując umiejscowić go, jakby nie wierzyły, że naprawdę tu jest.

- Loki - powiedziała delikatnie, jak zwykle, jednak za każdym razem go to cieszyło i ogrzewało serce niby wyzute z możliwości kochania.

Poczuła się, jakby zaszyto jej usta; cokolwiek chciała powiedzieć, żadne słowo nie chciało przejść przez wargi. Miała mu tyle do powiedzenia, począwszy od banalnego przywitania się aż po to, co działo się dosłownie minutę wcześniej, dodatkowo okraszone rzuceniem się Lokiemu na szyję.

Loki czuł się niewiele inaczej, jego usta tak samo z powodzeniem zamknięto, zerwano struny głosowe, odebrano głos. Głos, dzięki któremu wykpiwał się i uwalniał od wszystkiego, czego sobie zażyczył.

Głęboki oddech, raz, dwa, trzy. Powoli uklęknął na zimnym podłożu.

Jasne oczy wypełniły się łzami: czy to było to?

- Sig, wiem, przyjechałem niezapowiedzianie - wziął głęboki oddech - ale nie chciałem... nie potrafiłem już dłużej czekać. - Sięgnął do kieszonki, sprawnie wyłuskując z niej pudełeczko. - Jesteśmy razem bardzo długo, kochamy się i mamy tyle planów... nie byłoby lepiej spełnić je jako jedność? - spytał ze łzami niecnie dławiącymi gdzieś w głębi gardła. - Sigyn, wyjdziesz za mnie?

BIFROST ON LIGHTS. avengers auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz