Rozdział 2

2.9K 128 14
                                    

- Potter! - krzyk rozniósł się po całym korytarzy biura aurorów, gdy Hermiona Granger wparowała tam bez zapowiedzi. 

Kilka młodszych pracowników, szybko zamknęło drzwi do swoich pokojów, nie chcąc skonfrontować się z przybyłą. Reszta sugestywnie odwracała wzrok. Rzadko zdarzało się, żeby ostatnia z świętej trójcy Hogwartu, odwiedzała Harry'ego, jednak kiedy miało to miejsce, zawsze pojawiały się kłopoty.

- Nie wrzeszcz Granger - Draco wyjrzał z gabinetu szefa z ironią na twarzy. - Na nikim nie robi to wrażenia. 

 Oczy Hermiony zwęziły się niebezpiecznie, po czym mijając blondyna, weszła do pomieszczenia. Draco zamknął za nią drzwi, nie chcąc żeby ktokolwiek słyszał krzyki gryfonki. 

- Gdzie jest ten imbecyl?  - warknęła odwracając się do niego. 

- Na wizytacji. Wiesz, my mamy tu prawdziwą robotę, nie mieszanie ziół w metalowych garnkach. 

- Nie dam się sprowokować - odparowała Hermiona, zakładając ręce na siebie. - Nie sądzę też, że ukrywanie wojny liczy się jako 'prawdziwa praca'.

Draco odchylił głowę, po czym ruszył na fotel Harry'ego, bezceremonialnie się na nim rozsiadając.

- Słyszałaś o panice Granger? Myślisz, że  podanie tych informacji Prorokowi na tacy, uspokoi ludzi dookoła?

- To się wyda prędzej czy później. Ci ludzie nie będą żyli w ukryciu wieczność, w końcu uderzą.

- Wybijemy ich do tego czasu - jego głos był pewny i stanowczy.

- Otruli ci córkę, Malfoy. Nie pomyślałeś, że to wiadomość? Albo pierwszy krok?

- Nie wiesz o czym mówisz - warknął w odpowiedzi. - Jesteś tylko małą, głupią...

- Jeszcze jedno słowo, a dam twojej córce umrzeć - jej słowa były jak wiadro lodu.

Malfoy zrobił krok do przodu, jakby atakując. Jego oczy były nieprzeniknione, jedynie wszystkie mięśnie ciała były zaciśnięte do granic możliwości.

Już miał otworzyć usta i odparować, kiedy drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem, a zaraz po tym do pomieszczenia wpadł zdyszany Harry.

Jego oczy były czerwone, krawat rozwiązany, a szata aurora, narzucona na wierzch, gdzieniegdzie była poplamiona krwią.

- Ginny - wyszeptał, patrząc zrozpaczonym wzrokiem na Hermionę. - Otruli Ginny...

***

Hermiona stała nad szpitalnym łóżkiem, cicho szepcąc złożone zaklęcia. Na białej pościeli leżała nieruchomo rudowłosa. Była tak blada, że gdyby nie ciepły odcień włosów, nie mogłaby odróżnić jej od koloru poszewek.
Harry siedział na ziemi, plecami opierając się o bieloną ścianę. Kątem oka Hermiona widziała, jak jego głowa opada na ramię ze zmęczenia. Minęło już kilkanaście godzin, od kiedy teleportowali się do Świętego Munga. Od tamtego czasu oboje nie opuścili sali, w której leżała Ginny. 

Różczka Hermiony niebezpiecznie zadrgała w rytm spięcia jej mięśni. Dziewczyna tym bardziej zwężyła oczy, skupiając się na swojej pracy.  Sprawdziła już dosłownie wszystko, co przychodziło jej na myśl. Przejrzała akta i wyniki badań magomedyków. Wszystko było w normie. Żadna znana jej trucizna, nie miała takich efektów. Co więcej, w myślach próbowała łączyć składniki które działałyby nie zostawiając kompletnie żadnych śladów. Była w kropce. 

- Granger... - ktoś potrząsnął jej ramieniem.

Gryfonka syknęła, rozdrażniona. Nie chciała by ktoś jej teraz przeszkadzał. 

Zimne jak jego oczy | ✔  Dramione ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz