Dziewięć lat

5.8K 557 653
                                    

Simon Thorn poprawiał swoje rude i okropnie niesforne włosy, przeglądając się w lustrze znajdującym się w łazience. Pomińmy fakt, że aby tam dosięgnąć, stanął na krześle przyciągniętym specjalnie z salonu. Miał szczęście, bo udało mu się nie porysować paneli – mama by mu ucięła głowę.

Wracając, stał już przed tym lustrem trochę czasu, doprowadzając kłaki do względnego porządku. Jego uwagę odwrócił jednak wbiegający i zdyszany blondyn, który patrzył na niego gniewnie.

– Czyli czekałem na ciebie tyle czasu, bo sobie włoski czeszesz? – założył ręce na piersi, patrząc na przyjaciela wzrokiem pełnym mordu. – Mieliśmy iść na plac zabaw.

Rudzielec ostatni raz przeczesał swoje kłaki i zeskoczył z krzesła na białe płytki. Uśmiechnął się szeroko w stronę Eliota i patrzył na niego wyczekująco, kompletnie ignorując jego wyrzuty.

Blondyn widząc jego wzrok, wzruszył rękami i spytał:

– Co?

Simon wręcz oburzył się i pokiwał głową na wszystkie strony, tak że wszędzie latały pomarańczowe pasma. Był bardzo zadowolony ze swojej pracy i w duchu przybijał sobie piątkę. Niestety widząc nierozumiejący wzrok blondyna, wzniósł oczy do nieba.

– Patrz na moje włosy, wyglądają teraz świetnie, uczesałem je. – Jakby na dowód tego przeczesał palcami kosmyki, dumnie wypinając pierś.

– Ale po co? Wyglądają tak samo. – Oberwał za to w ramię. Nie podważało się logiki młodego Thorna bez poniesienia konsekwencji.

– Amy mówiła, że będzie moją dziewczyną, jeśli zrobię coś z włosami, bo wyglądam źle – wytłumaczył podekscytowany.

W końcu miałby dziewczynę, może wtedy durni bliźniacy przestaliby się z niego śmiać, pokazałby, że to on był z Amy, a nie oni. Powszechnie wiadome było, że Amy Watson nie chodziła z byle kim. Tylko z wybranymi. Cena za ten luksus według Simona była niewielka – ogarnąć włosy. Miał nawet zamiar pójść do fryzjera i je podciąć.

Najpierw jednak musiałby przekonać mamę, która kochała jego kudły.

Jego entuzjazmu nie podzielał jednak zielonooki, który tylko dalej stał w progu łazienki z założonymi na piersi rękami. Odkąd się poznali byli nierozłączni, a ich przyjaźń spokojnie można było nazwać prawdziwą. Oczywiście tak twierdzili. Ich rodziny się lubiły i często wpadali do siebie na zmianę. Dlatego nie chciał pozwolić, by jakaś wstrętna dziewucha mieszała mu w głowie.

– Dziewczyny są ble! Nie słuchaj jej, masz supel włosy. Nie musisz ich zmieniać, dla mnie zawsze są fajne – bąknął.

Simon jakby nie słysząc przyjaciela, tylko lekceważąco machnął ręką, wyciągnął go z łazienki. Udali się na obiecany wcześniej plac zabaw przed blokiem. Nie mieszkali daleko od siebie, oddzielały ich marne dwie ulice, a najbliższy plac znajdywał się właśnie tam, gdzie się poznali.

Ach, ta przeklęta piaskownica.

Mówiąc pani Thorn, że wychodzą, wybiegli z domu, oczywiście, uprzednio rozglądając się, czy nic nie jedzie, mimo mało ruchliwej drogi. Po kilku minutach biegu, a właściwie wyścigów – które wygrał blondyn – wpadli na teren placu. Kilkoro dzieci, w większości młodszych, bawiło się i śmiało. Widzieli także tę potocznie zwaną „zbuntowaną młodzież". Dwóch chłopaków i trzy dziewczyny okupowali huśtawki. Palili papierosy i śmiali się głośno, wyglądali na licealistów, ale w sumie dla dziesięciolatków wszyscy wyglądali już na staruszków. Jeden niebieskowłosy chłopak pochylił się i po chwili całował szatynkę siedzącą na huśtawce. Z kolei drugi nastolatek rozmawiał – i co chwila wybuchał śmiechem – z pozostałą dwójką dziewczyn, które trzymały się za dłonie. Jedna dodatkowo opierała głowę o ramię drugiej. Starsze kobiety ciągle patrzyły krzywo na grupę młodzieży. Eliot z kolei też patrzył na nich w ten sam sposób, tylko z innego powodu. Zajęli jego ukochane huśtawki! I to na rzecz obśliniania sobie twarzy.

Fuj! Kategorycznie nie chciał mieć dziewczyny. Nigdy.

Odwrócił się w stronę Simona, który zniknął w niewyjaśniony sposób. Chciał mu się pożalić na grupkę zajmującą jego ulubione zabawki. Rozglądał się dookoła głowy, gdy w końcu odnalazł wzrokiem rudą czuprynę – co trudne nie było. Stał i uśmiechał się, a jego policzki... czy on się czerwienił? Przyjrzał się dziewczynie stojącej na przeciwko niego, byli równego wzrostu. Dziewczynka miała blond włoski związane w dwa kucyki, od razu rozpoznał w niej niesławną Amy Watson. Chciał do nich podejść, gdy zobaczył, jak pochylała się nad rudzielcem. Pocałowała go w policzek, po czym odeszła, machając czerwonemu na twarzy Simonowi.

Zdziwiony podbiegł do przyjaciela, który jak go zobaczył, zaczął skakać i piszczeć z radości. Eliot nie chciał być złym przyjacielem, więc cieszył się z nim. Jednak nie mógł zrozumieć, czemu akurat Amy. Każdy wiedział, że była niemiła, a on przecież nie chciał, żeby Simon później chodził smutny. Wiedział też, że go nie doceniała i to od chwili, gdy narzekała na jego włosy. Eliot osobiście uwielbiał ich kolor, bo kojarzyły mu się z wakacjami i radością.

– Powiedziała, że w końcu się uczesałem i że od razu lepiej! – wykrzykiwał, ciesząc się. – I mówiła, że jak kupię jej kwiaty zostaniemy parą. Rozumiesz? Będę miał dziewczynę.

– Ona jest niefajna. Znajdziemy ci kogoś lepszego – próbował go przekonać.

Thorn machnął tylko ręką na przyjaciela i pogłębił swój śmiech oraz radość.


***

Simon romantyk.

No więc tyle z regularności XDDD w sumie chyba na korzyść, bo szybciej, ale tak mi się nudziło, że wolałam poprawić rozdział. tsaaa

PrzyjacieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz