Osiemnaście lat i jeszcze trochę

6.5K 589 415
                                    

Palące promienie słoneczne oślepiały czerwony, specjalnie na te kilka dni wypożyczony od znajomych, kabriolet, który mknął przez mniej uczęszczane drogi w pobliżu Los Angeles, gdzie czwórka przyjaciół miała spędzić swoje ostatnie wspólne wakacje przez wejściem w dorosłość. David, który siedział za kierownicą w swoich czarnych okularach z tylko jedną ręką na kierownicy, śmiał się w niebogłosy z historyjki Eliota, jak to jego mama zareagowała na wieść, że jego nowym chłopakiem był jego najlepszy przyjaciel.

Kobieta cieszyła się tak bardzo, że prawie udusiła Simona, gdy zgarnęła go do długiego i matczynego uścisku. Później znowu objęła ich dwójkę i ściskała, aż zabrakło tchu, by na końcu zwołać resztę rodziny Eliota, mówiąc im o nowinie. Wszyscy przyjęli to bardzo dobrze, włącznie z Tessą, która słysząc wieści także rzuciła się na szyje rudzielca, aż osiemnastolatek upadł.

Teraz jechali już kilka godzin, podziwiając widoki, śmiejąc się z muzyką włączoną na maksymalną głośność, przez co ledwo słyszeli siebie nawzajem.

Na miejscu pasażera obok kierowcy siedziała oczywiście Lindsay, która nogi ułożone miała na ramie okna, a stopy wysunięte za nie. Machała nimi w rytm muzyki, śpiewając głośno, okropnie przy tym fałszując, razem zresztą z blondynem, który cieszył się niesamowicie tym dniem. Jego głowa znajdowała się na udach rudzielca, który uparcie szkicował coś w tym swoim zeszycie i nie chciał nikomu pokazać, co w nim tworzy. Język miał delikatnie wysunięty, przy czym przygryzł go zębami, a oczy zmrużone i idealnie skupione na kartce papieru.

Ten widok tak jak zawsze oczarował wyższego osiemnastolatka, który uniósł się lekko, odpychając gdzieś w bok notatnik chłopaka, który spadł w czeluści samochodowego syfu i musnął wargi chłopaka swoimi ustami. Na początku, jeszcze po urodzinach Eliota, było z lekka dziwnie, ale teraz taka bliskość była tak bardzo normalna, jak tylko mogłaby być. Całowali się chwilę, całkowicie pochłonięci tym wakacyjnym szaleństwem oraz beztroską. Jedną dłoń trzymali nawzajem na swoich ciałach, a drugą spletli ze sobą. Włosy rozwiewał im wiatr, który wpadał przez uchylone okna, bo w temperaturze powyżej trzydziestu stopni nie dało się wytrzymać w metalowej puszcze. Dlatego właśnie rude kosmyki migały mu przed twarzą, gdy otworzył oczy.

– Boże, darujcie nam ten widok, błagam. Moje oczy nie przecierpią tego ponownie – jęknął David, patrząc we wsteczne lusterku. Lindsay roześmiała się głośno, ściszając lekko radio.

Simon przerwał ich pocałunek i oparł czoło o ramię blondyna, by zaraz wtulić twarz w jego szyję. Czuł, jak ciało chłopaka drżało od powstrzymywanego śmiechu. On sam ledwo panował nad sobą, bo kierowca ich pojazdu mógł mieć trochę racji, mówiąc, że nie widzi ich w takiej sytuacji po raz pierwszy.

– Ty się lepiej na drodze skup, bo nas pozabijasz – powiedział Eliot, uśmiechając się kącikiem ust.

Nikt tego nie widział, przez jego okulary, ale każdy miał świadomość, że David właśnie wywrócił oczami. Nie był takim kierowcą jak Stairs – lubił prędkość i szaleństwo na drodze.

Nastolatka znowu zgłośniła muzykę i pochyliła się w stronę kierowcy, mówiąc mu coś na ucho, by lepiej usłyszał przez hałas. Chłopak od razu pokiwał głową z szerokim uśmiechem.

– O nie, ja znam tę minę – jęknął Simon. – Znowu zrobią nam jakoś wstyd – zwrócił się do blondyna.

Lindsay, jak i Eliot jedynie zarechotali głośno, a David jeszcze bardziej podgłośnił radio. Simon w akompaniamencie tego całego wakacyjnego hałasu pokręcił z niedowierzaniem głową.

Jechali tak jeszcze sporo czasu, śmiejąc się, całując i ciesząc chwilą, póki kierowca nie wspomniał, że wjeżdżają już do Los Angeles. Simon od razu zepchnął ze swoich kolon bardzo niezadowolonego blondyna i włączył specjalny przycisk, który odsłonił szyberdach. Stanął na dwóch nogach, mocno trzymając się fotela należącego do dziewczyny i podał dłoń Eliotowi, który również się uniósł. Spojrzeli na siebie, doskonale wiedząc, co mają zacząć robić.

W tym samym momencie zaczęli krzyczeć, po prostu krzyczeć, wrzeszczeć i wydawać najdziwniejsze odgłosy. Do nich zaraz dołączyła Lindsay, a na końcu David. Jednak tylko ich dwójka stała. Mijający ich ludzie w autach albo krzywo na nich patrzyli, albo śmiali się razem z nimi. Mimo to czwórka osiemnastolatków była zbyt zajęta byciem szczęśliwym, by zwrócić na to uwagę.

Simon odwrócił się twarzą do blondyna i pocałował, tym sposobem go uciszając. Ciągle jedną ręką podtrzymywali się siedzeń przed nimi, co może nie było najmądrzejsze, bo jechali rozpędzonym autem, ale wtedy mieli to zupełnie gdzieś. Thorn odsunął się lekko i szeroko uśmiechnął, postanawiając wyznać coś Stairsowi po raz pierwszy.

– Kocham cię, Eli.

Z początku blondyn wyglądał na zdezorientowanego słowami Simona, lecz z każdą mijającą chwilą kąciki jego ust unosiły się, by ostatecznie rozciągnąć się w najpiękniejszym uśmiechu, jaki istniał dla rudego nastolatka, którego przepełniało tak wielkie i silne uczucie, że sam go nie rozumiał, ale nie miał zamiaru narzekać, nawet, jeśli to wszystko było takie niespodziewane. Jednak przede wszystkim było po prostu piękne.

– Ja też cię kocham, Si.

Po raz kolejny ich usta odnalazły drogę do siebie, zostając tam na dłuższy moment.


***

Tyle cukru, że dla każdego starczy cukrzycy.

Ale i tak strasznie lubię ten rozdział.

Btw, jak mnie wkurza Wattpad, żadnych powiadomień nie dostaje i tylko czatuje jak głupia, czy ktoś nie dodał nowego rozdziału ;/

PrzyjacieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz