Eliot Stairs stał na końcu pomostu, wpatrując się w wodę. Glony i drobne listki pływały na powierzchni jeziora, gdzie razem z rodzicami i Simonem, którego zabrali, udali się, by odpocząć na weekend. Promienie słoneczne załamywały się w tafli wody, przy okazji odbijając niebo i niewielkie, kłębiaste chmurki.
Poczuł uderzenie w ramie, więc ze skrzywioną miną odwrócił się, chcąc zrobić krzywdę osobie, która ośmieliła się go zaatakować. Jedyne co zobaczył przed spotkaniem z ziemią, była kupa rudych włosów. Poczuł ból łokcia, gdy to na nim skupił się upadek. Zacisnął oczy, powstrzymując łzy, bo w końcu był już dużym chłopcem. Siedem lat zobowiązywało. Podniósł się do siadu, wyłapując rozbieganym spojrzeniem Simona, który chichotał pod nosem. Z gniewnym wyrazem twarzy doskoczył do chłopca i zaczął go... łaskotać.
– Eli, proszę przestań! – krzyczał, wierzgając okropnie.
Blondyn przybrał tylko złowieszczy uśmieszek, nie zaprzestając swoich czynów. Nawet przyspieszył, przez co rudzielec zaczął piszczeć, próbując się wyrwać. Było to raczej ciężkie, zważywszy na to, że Stairs ulokował się po obu jego stronach, praktycznie na nim siedząc.
– Bo zawołam twoją mamę! – zagroził.
Eliot jak na zawołanie uniósł dłonie do góry, nadal ciesząc się tym głupim, dziecięcym uśmiechem. Ciągle siedząc na małym ciele Simona, próbował unormować oddychanie, bo sam zmachał się łaskotaniem. Zawsze to robił, wiedząc, że rudy tego nie cierpi.
Kiedy już mógł złapać głębszy oddech, położył się obok chłopca, który z wielkimi rumieńcami, spowodowanymi – śmiercionośnymi torturami – zabawą, ciągle z oburzeniem patrzył na zadowolonego blondynka.
– Pobawmy się w dom! – rzucił nagle pomysł Eliot.
– To dla bab – odparł Simon, jakby to było coś oczywistego.
Stairs energicznie stanął na dwie nogi i niechętnie skinął głową. Rozejrzał się po okolicy, szukając im zajęcia, aż nie dojrzał rowerów, które stały tam do wypożyczenia, w komplecie z drewnianym domkiem, w którym mieszkali. Spojrzeli po sobie i zaraz już ścigali się po lepszy model. Mimo że zdecydowanie niższy, a co za tym idzie z krótszymi kończynami, Simon pierwszy dotarł do dwukołowców, szczerząc się przy tym i pokazując brak górnej jedynki. Dopadł do granatowego roweru, który był najniższy z wszystkich czterech i wpakował się do niego, gdy Eliot dopiero odpinał swój szary, niewiele wyższy od simonowego.
– Kto pierwszy po drugiej stronie jeziora wygrywa, fujaro! – wykrzyczał rudzielec, przeganiając Stairsa.
Rywalizacja była zacięta, deptali sobie po piętach, a raczej po kołach, babrając się przy tym w błocie i piachu. Co rusz, jeden rower wyprzedzał drugi o centymetry, by zaraz znów się zrównać. Chłopcy wydawali odgłosy ekscytacji, pełne śmiechów i dziecięcego szczęścia. Ptaki ćwierkały w tle, dając typowo wakacyjny klimat, co upiększało całą okolice jeszcze bardziej. Pełno drzew, roślinności i wiele zwierząt żyło w niewielkiej odległości od jeziora, które było zacisznym miejscem, odwiedzanym przez rodziny.
Kiedy Simon miał wjechać w ostatni zakręt, prowadzący na prowizoryczną metę na jego drodze magicznie pojawił się patyk, a raczej mała kłoda, której nie zauważył i nie wyminął. Najechał na nią, a wtedy cały rower niebezpiecznie poszybował z pół metra w górę, by zaraz spaść na ziemie w akompaniamencie przestraszonych krzyków chłopca. Rudzielec poleciał na rower, opadając na siedzenie brzuchem. Największy jednak ból odczuwał w prawej ręce, którą nie mógł poruszyć i tak, zdecydowanie to było gorsze odczucia niż przy zdartym łokciu Eliota. Siedmiolatek, swoją drogą, słysząc łkanie i jęki rudzielca, zatrzymał się gwałtownie, porzucając myśl o zwycięstwie. Dwukołowiec zostawił na trawie i podbiegł do przyjaciela, klękając przy nim przerażony.
Matka go zabije.
Niższy chłopiec płakał, mamrotając coś o ręce. Wcześniej przeturlał się z roweru na ziemie, gdzie ułożył się na plecach, nie ruszając kończyną. Eliot miał wrażenie, że zaraz sam się rozpłacze, kompletnie nie wiedząc, co ma robić.
– Spokojnie, Si, idę po lodziców, poczekaj.
– Nie zostawiaj mnie samego! – odparł płaczliwym tonem.
Stairs wziął głębszy oddech, chcąc się uspokoić. Złapał twarz rudzielca w swoje małe rączki i ze spokojem i miłym uśmiechem, zapewnił chłopca.
– Zalaz wlócę. – Przytulił go delikatnie, uważając na rękę.
Zostawiając obolałego, podbiegł do roweru, na który wsiadł i z prędkością światła – tak mu się przynajmniej wydawało – pojechał do rodziców, wypoczywających przed drewnianym domkiem. Mama czytała magazyn modowy, a tata popijał jakiś napój, oglądając przyrodę. Gdy zauważył syna, uśmiechnął się, ale dostrzegając jego wyraz twarzy, spoważniał natychmiast.
– Co się stało, Eliot? – spytał, wstając z krzesła, co zrobiła również mama chłopca.
Blondyn oparł dłonie na kolanach, opanowując zmęczenie i zaczął streszczać rodzicom, co się stało. Jak na dorosłych przystało w drodze do chłopca, zaczęli pouczać o wyrabianiu takich głupot. Tata Eliota też ciągle powtarzał, że wzięli Simona pod opiekę, a teraz siedział zapłakany na trawie, z prawdopodobnie połamaną ręką.
Gdy dotarli do nieszczęśnika, uważnie przyjrzeli się bolącej kończynie, pocieszając go przy okazji. Szybko zebrali się i już po niecałych dziesięciu minutach byli w drodze do pobliskiego szpitala. Eliot przez całą drogę trzymał Simona za niebolącą dłoń i mówił dziwne żarty, chcąc go pocieszyć. Łzy na twarzy niższego powoli zasychały, ale ból nadal był widoczny na lekko pyzatej buzi.
W szpitalu potwierdziły się podejrzenia dorosłych o złamaniu i został mu założony gips, na którym Eliot, po zdobyciu markera od pielęgniarki, napisał swoje imię, narysował serduszka, a gdy Simon nie widział dopisał wielkimi literami: „FUJARA", zarabiając karcące, ale i rozbawione spojrzenie od mamy.
A markera kobiecie nie oddał.
~*~
Oby były strajki, błagam.
CZYTASZ
Przyjaciele
Short StoryZnali się od tej przeklętej piaskownicy, gdy liczyło się jeszcze, kto ma lepszą łopatkę. Jakimś dziwnym trafem zaprzyjaźnili się i w tym stanie wytrwali. Tylko, czy to, aby na pewno była zwykła przyjaźń? ©i_feel_so_stupid, 2019. *Malunek z okładki...