Piętnaście lat i trochę

5.6K 554 167
                                    

Co ty tu robisz?

Zdziwiony Eliot wpatrywał się w bardzo zadowolonego Simona, który z niezrozumiałych mu powodów wszedł do niego przez okno. To znaczy, rozumiał dlaczego akurat tym wejściem, ale po co tu przylazł i jak się wymknął, skoro obydwoje nadal mieli szlaban, który trwał miesiąc. Tak, ich matki nawet w tym się zgadały.

Jak to co? Dzisiaj są urodziny Lindsay.

Stał więc przed łóżkiem przyjaciela z rękami założonymi na ramiona, patrząc na niego ze zniecierpliwieniem. Ubrał się dziwnie kolorowo, bo jego bluza była wściekle żółta, a spodnie granatowe. Rude włosy jak zawsze odznaczały się na tle ubioru, lśniąc całą krasą. Przyjaciel nawet miał zamiar zapytać o powód takiego, a nie innego wyboru kolorystycznego, ale ostatecznie zrezygnował.

Eliot patrzył na niego nie dość, że sceptycznie, to jak na idiotę. Obydwoje mieli szlabany po tym jak – kolejny raz – wrócili do domu już dawno po czasie. Ich matki ciągle się naradzały i łapały za głowę, słysząc o wybrykach synów. Dlatego też mieli zakaz wychodzenia z domów, gdzie Thorn jak na ognistowłosego buntownika przystało ignorował gadanie rodzicielek i na pełnym luzie wydostał się z domu przez okno, a później schodami przeciwpożarowymi. Uwielbiał je.

Nigdzie nie idę, ty też nie powinieneś. Dobrze o tym wiesz, Si pokręcił głową ze zrezygnowaniem.

A ty dobrze wiesz, że i tak dasz mi się przekonać, więc oszczędźmy sobie czasu i sił. Zbieraj się, nawet nie zauważą, że wyszedłeś, nudziarzu namawiał blondyna. Ignorując jego naburmuszoną minę, ruszył do szafy i wyciągnął jakieś pierwsze, lepsze ciuchy, bo Eliot cały czas był w piżamie, gdyż twierdził, że nie ma sensu się ubierać, skoro nigdzie nie wychodził.

Blondyn wiedział, że skończy się na tym, że ulegnie chłopakowi, by potem w domu słuchać jęków rodziców. No cóż... Czego się nie robiło dla przyjaciół.

Właśnie z tego powodu zebrał się na wstanie i względne ogarnięcie, oczywiście wszystko robiąc bardzo cicho, by nie obudzić najpewniej śpiącej rodzinki.

Wyszli przez okno i wsiedli do autobusu, który po dziesięciu minutach dowiózł ich do celu mieszkania Lindsay, a raczej jej rodziców, którzy zapewnieni o grzeczności przebiegu całego spotkania zgodzili się magicznie wyparować z ich domu, robiąc sobie tak zwany romantyczny wieczór. Przez całą drogę Eliot udawał obrażonego, a Simon, żeby zrobić mu na złość jeszcze bardziej poczochrał go po włosach, szeroko się uśmiechając, co wyglądało dość idiotycznie samo w sobie, a efektu dopełniała naburmuszona mina blondyna.

Zapukali i zaraz zostali wpuszczeni do królestwa brunetki, czyli zwykłego trzypokojowego mieszkania, gdzie oprócz tej trójki przesiadywała kolejna ósemka nastolatków, którzy chcieli razem z Lindsay świętować jej szesnaste urodziny. Zajmowali sporą skórzaną kanapę, wesoło rozmawiając, jedząc kawałki wcześniej zamówionej pizzy czy popijając różne napoje.

Po wręczeniu prezentu, usiedli z innymi, gdzie zostali porwani w wir rozmów. Eliot rozmawiał głównie z kilkoma chłopakami, gdy Simon zagadywał przyjaciółki Lindsay.

Blondyna zawsze bawiły starania kumpla, żeby zagadać do którejś dziewczyny. Rzadko mu to wychodziło, bo gdy się stresował, zaczynał rzucać tekstami rodem z gazetek dla trzynastolatek. Stairs oczywiście nie wątpił w powodzenie przyjaciela, bo je miał, ale tylko wtedy, kiedy się wyluzował i można było z nim normalnie pogadać.

Simon był według niego niebrzydki, więc nie dziwił się, że i tym razem łatwo złapał język z Mandy – jedną ze znajomych brunetki. To, że z nim rozmawiała, dowodziło na to, że nie palnął żadnej głupoty. Jeszcze.

Mandy? spytał szeptem, nachylając się do przyjaciela, popijającego piwo. Poruszył zabawnie brwiami. Simon tylko parsknął, uśmiechając się kącikiem ust.

Lubię ją wzruszył ramionami.

Lindsay w tym czasie zgłośniła muzykę i zawołała koleżanki. Chwile później dziewczyny szalały i wygłupiały się, tańcząc na ciemnych panelach salonu. Chłopcy tylko przyglądali się im z zaciekawieniem i rozbawieniem. Mandy podbiegła do rudzielca, ciągnąc go na prowizoryczny parkiet, a w ślad za nią podążyły kolejne dwie dziewczyny, które zabrały ze sobą kolejną dwójkę osobników płci męskiej na środek.

Pozostali, czyli tylko Eliot i Frank tylko śmiali się z tych biedaków. Blondyn rozmawiał trochę z chłopakiem, którego włosy były prawie białe. Mówił, że były naturalne, ale Thorn zawsze słabo w to wierzył, tym samym zasiewając również ziarenko niepewności w stuprocentowym, naturalnym blondynie. Już chciał o to spytać, gdy wszyscy zrobili to dziecinne "Uuu...". Razem z może-farbowanym-białowłosym spojrzeli na grupkę, oprócz kilku rozbawionych i wesołych nastolatków zauważyli trochę bardziej z tyłu Simona, który krótko pocałował Mandy.

W pierwszym odruchu Stairs uśmiechnął się, myśląc, że w końcu jego przyjaciel kogoś znalazł. Jednak z każdą sekundą wpatrywania się w parę coś nieprzyjemnego działo się w jego środku. Znał doskonale opanowujące go uczucie i nie podobało mu się, że był zazdrosny.

No, no, Simon i Mandy zaśmiał się nad jego uchem Frank.

Widocznie uśmiechnął się tylko trochę wymuszenie.

Wiedział czym było spowodowane ogarniające go uczucie. Nie chodziło ani o Simona, ani o Mandy. Bo nie był zazdrosny o nich, jako osoby, tylko o to, że razem coś tworzyli. Może jeszcze nie parę, a może nawet nigdy nią nie będą, ale wystarczyło mu patrzenie na pocałunek, by poczuć, że sam nie tak dawno kogoś stracił. Może i było to głupio, i strasznie dziecinne, ale automatycznie pomyślał o Liamie, który zostawił go z pierwszy raz złamanym sercem. Miał piętnaście lat, ale uczucie, jakim darzył chłopaka wydawało mu się prawdziwe. Jednak z czasem, bardzo powoli wszystko zaczynało blaknąć, a rany zasklepiać się.

Niestety mimo to, tego właśnie zazdrościł im Eliot bycia dla kogoś kimś ważnym. Tak przynajmniej uważał.


***

Nie przepadam za tym rozdziałem, najgorszy ze wszystkich, serio.

Następny zaczyna moją ulubioną część z tego opowiadanka.






PrzyjacieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz