– Co ty tu robisz?
Zdziwiony Eliot wpatrywał się w bardzo zadowolonego Simona, który z niezrozumiałych mu powodów wszedł do niego przez okno. To znaczy, rozumiał dlaczego akurat tym wejściem, ale po co tu przylazł i jak się wymknął, skoro obydwoje nadal mieli szlaban, który trwał miesiąc. Tak, ich matki nawet w tym się zgadały.
– Jak to co? Dzisiaj są urodziny Lindsay.
Stał więc przed łóżkiem przyjaciela z rękami założonymi na ramiona, patrząc na niego ze zniecierpliwieniem. Ubrał się dziwnie kolorowo, bo jego bluza była wściekle żółta, a spodnie granatowe. Rude włosy jak zawsze odznaczały się na tle ubioru, lśniąc całą krasą. Przyjaciel nawet miał zamiar zapytać o powód takiego, a nie innego wyboru kolorystycznego, ale ostatecznie zrezygnował.
Eliot patrzył na niego nie dość, że sceptycznie, to jak na idiotę. Obydwoje mieli szlabany po tym jak – kolejny raz – wrócili do domu już dawno po czasie. Ich matki ciągle się naradzały i łapały za głowę, słysząc o wybrykach synów. Dlatego też mieli zakaz wychodzenia z domów, gdzie Thorn jak na ognistowłosego buntownika przystało ignorował gadanie rodzicielek i na pełnym luzie wydostał się z domu przez okno, a później schodami przeciwpożarowymi. Uwielbiał je.
– Nigdzie nie idę, ty też nie powinieneś. Dobrze o tym wiesz, Si – pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
– A ty dobrze wiesz, że i tak dasz mi się przekonać, więc oszczędźmy sobie czasu i sił. Zbieraj się, nawet nie zauważą, że wyszedłeś, nudziarzu – namawiał blondyna. Ignorując jego naburmuszoną minę, ruszył do szafy i wyciągnął jakieś pierwsze, lepsze ciuchy, bo Eliot cały czas był w piżamie, gdyż twierdził, że nie ma sensu się ubierać, skoro nigdzie nie wychodził.
Blondyn wiedział, że skończy się na tym, że ulegnie chłopakowi, by potem w domu słuchać jęków rodziców. No cóż... Czego się nie robiło dla przyjaciół.
Właśnie z tego powodu zebrał się na wstanie i względne ogarnięcie, oczywiście wszystko robiąc bardzo cicho, by nie obudzić najpewniej śpiącej rodzinki.
Wyszli przez okno i wsiedli do autobusu, który po dziesięciu minutach dowiózł ich do celu – mieszkania Lindsay, a raczej jej rodziców, którzy zapewnieni o grzeczności przebiegu całego spotkania zgodzili się magicznie wyparować z ich domu, robiąc sobie tak zwany romantyczny wieczór. Przez całą drogę Eliot udawał obrażonego, a Simon, żeby zrobić mu na złość jeszcze bardziej poczochrał go po włosach, szeroko się uśmiechając, co wyglądało dość idiotycznie samo w sobie, a efektu dopełniała naburmuszona mina blondyna.
Zapukali i zaraz zostali wpuszczeni do królestwa brunetki, czyli zwykłego trzypokojowego mieszkania, gdzie oprócz tej trójki przesiadywała kolejna ósemka nastolatków, którzy chcieli razem z Lindsay świętować jej szesnaste urodziny. Zajmowali sporą skórzaną kanapę, wesoło rozmawiając, jedząc kawałki wcześniej zamówionej pizzy czy popijając różne napoje.
Po wręczeniu prezentu, usiedli z innymi, gdzie zostali porwani w wir rozmów. Eliot rozmawiał głównie z kilkoma chłopakami, gdy Simon zagadywał przyjaciółki Lindsay.
Blondyna zawsze bawiły starania kumpla, żeby zagadać do którejś dziewczyny. Rzadko mu to wychodziło, bo gdy się stresował, zaczynał rzucać tekstami rodem z gazetek dla trzynastolatek. Stairs oczywiście nie wątpił w powodzenie przyjaciela, bo je miał, ale tylko wtedy, kiedy się wyluzował i można było z nim normalnie pogadać.
Simon był według niego niebrzydki, więc nie dziwił się, że i tym razem łatwo złapał język z Mandy – jedną ze znajomych brunetki. To, że z nim rozmawiała, dowodziło na to, że nie palnął żadnej głupoty. Jeszcze.
– Mandy? – spytał szeptem, nachylając się do przyjaciela, popijającego piwo. Poruszył zabawnie brwiami. Simon tylko parsknął, uśmiechając się kącikiem ust.
– Lubię ją – wzruszył ramionami.
Lindsay w tym czasie zgłośniła muzykę i zawołała koleżanki. Chwile później dziewczyny szalały i wygłupiały się, tańcząc na ciemnych panelach salonu. Chłopcy tylko przyglądali się im z zaciekawieniem i rozbawieniem. Mandy podbiegła do rudzielca, ciągnąc go na prowizoryczny parkiet, a w ślad za nią podążyły kolejne dwie dziewczyny, które zabrały ze sobą kolejną dwójkę osobników płci męskiej na środek.
Pozostali, czyli tylko Eliot i Frank tylko śmiali się z tych biedaków. Blondyn rozmawiał trochę z chłopakiem, którego włosy były prawie białe. Mówił, że były naturalne, ale Thorn zawsze słabo w to wierzył, tym samym zasiewając również ziarenko niepewności w stuprocentowym, naturalnym blondynie. Już chciał o to spytać, gdy wszyscy zrobili to dziecinne "Uuu...". Razem z może-farbowanym-białowłosym spojrzeli na grupkę, oprócz kilku rozbawionych i wesołych nastolatków zauważyli trochę bardziej z tyłu Simona, który krótko pocałował Mandy.
W pierwszym odruchu Stairs uśmiechnął się, myśląc, że w końcu jego przyjaciel kogoś znalazł. Jednak z każdą sekundą wpatrywania się w parę coś nieprzyjemnego działo się w jego środku. Znał doskonale opanowujące go uczucie i nie podobało mu się, że był zazdrosny.
– No, no, Simon i Mandy – zaśmiał się nad jego uchem Frank.
– Widocznie – uśmiechnął się tylko trochę wymuszenie.
Wiedział czym było spowodowane ogarniające go uczucie. Nie chodziło ani o Simona, ani o Mandy. Bo nie był zazdrosny o nich, jako osoby, tylko o to, że razem coś tworzyli. Może jeszcze nie parę, a może nawet nigdy nią nie będą, ale wystarczyło mu patrzenie na pocałunek, by poczuć, że sam nie tak dawno kogoś stracił. Może i było to głupio, i strasznie dziecinne, ale automatycznie pomyślał o Liamie, który zostawił go z pierwszy raz złamanym sercem. Miał piętnaście lat, ale uczucie, jakim darzył chłopaka wydawało mu się prawdziwe. Jednak z czasem, bardzo powoli wszystko zaczynało blaknąć, a rany zasklepiać się.
Niestety mimo to, tego właśnie zazdrościł im Eliot – bycia dla kogoś kimś ważnym. Tak przynajmniej uważał.
***
Nie przepadam za tym rozdziałem, najgorszy ze wszystkich, serio.
Następny zaczyna moją ulubioną część z tego opowiadanka.
CZYTASZ
Przyjaciele
ContoZnali się od tej przeklętej piaskownicy, gdy liczyło się jeszcze, kto ma lepszą łopatkę. Jakimś dziwnym trafem zaprzyjaźnili się i w tym stanie wytrwali. Tylko, czy to, aby na pewno była zwykła przyjaźń? ©i_feel_so_stupid, 2019. *Malunek z okładki...