Piętnaście lat

5.9K 569 479
                                    

Simon wywrócił oczami po raz tysięczny, słuchając kazań rodziców, dotyczących planów na jego wieczór. Jakby nie wystarczało zwykłe: "Idę na imprezę, wrócę przed północą". Westchnął po raz ostatni, przestępując z nogi na nogę. Ignorując zupełnie swoją zmartwioną, ale i już mocno złą rodzicielkę, założył trampki i zarzucił dżinsową kurtkę na czarny T-shirt. Obrócił się do lustra za sobą i w akompaniamencie maminej gadki, ułożył swoje płomienne włosy. Włożył ręce do kieszeni, sprawdzając, czy ma wszystko, co potrzebne. Upewniwszy się, znowu spojrzał na rodziców, uśmiechając się niewinnie.

– Idę, wrócę żywy.

I tak po prostu wyszedł, ignorując swoich życiodawców. Spojrzał w niebo, rozprostowując kości. Na podjeździe czekało już na niego auto Trevora, dwa lata starszego kolegi z dodatkowych zajęć ze sztuki, na które rudzielec regularnie uczęszczał. Wsiadł do środka, witając się z właścicielem pojazdu, jak i swoim najlepszym przyjacielem.

– Będzie świetnie, mówię wam. Otis zawsze robi dobre imprezy – powiedział Trevor z uniesionymi kącikami ust.

– Będzie beznadziejnie. Zwłaszcza, jeśli będzie tam Liam.

Simon obrócił się do tyłu, spoglądając na Eliota, który nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w szybę auta. Pod jego zielonymi oczami widniały lekkie sińce pod oczami, będące skutkiem niewyspania.

Blondyn jeszcze miesiąc temu był w związku z Liamem Jeffreyem. Niestety chłopak zostawił go. Był to dla niego ciężki czas, bo tak naprawdę to jego pierwszy związek. Jakoś tak wyszło, że kiedy siedem miesięcy temu Eliot wyszedł z szafy przed wszystkimi, a nie tylko przed rudym to któregoś dnia podbił do niego Liam. Wyszli kilka razy gdzieś razem, aż zaczęli się spotykać, całe pół roku, dopóki Jeffrey nie znalazł sobie nowego chłopaka. Simon do tej pory pamiętał, jak załamany był Eliot, gdy do niego przyszedł. Nie płakał, nic z tych rzeczy, ale jego postawa, jak i spojrzenie były tak żałośnie smutne, że wzbudziłby w ludziach litość. Rudowłosy od razu przytulił go, pocieszając, gdy z kolei Stairs nie odzywał się nawet jednym, marnym słówkiem. Użył strun głosowych, gdy jego kumpel postanowił, że pójdzie do jego byłego chłopaka i nagada mu do rozumu. Blondyn wtedy chcąc nie chcąc parsknął śmiechem, bo mimo swoich piętnastu lat niebieskooki był o głowę niższy od wysokiego Liama, a o pół od samego Eliota.

Potrząsnął głową, odganiając nieprzyjemne wspomnienia i szturchnął dłonią kolano zamyślonego chłopaka, tym samym wyrywając go ze sfery myśli. Uśmiechnął się do niego, co tamten prawie niewidocznie odwzajemnił.

Dojechali pod dom Otisa McCalla, który był średniej wielkości, dwupiętrowym domkiem jednorodzinnym, znajdującym się w mniej zaludnionej części ich miasta. Na podjeździe było już całkiem sporo aut, dlatego szybko całą trójką opuścili pojazd, kierując się do miejsca dzisiejszej przygody.

W środku panowała okropna duchota, pomimo pootwieranych okien. Trevor zmył się, dostrzegając gdzieś swoją dziewczynę, a dwójka nastolatków ruszyła do baru, czyli zwykłego ciemnego blatu, na którym stał alkohol. Wzięli sobie po mocniejszym piwie, postanawiając od niego zacząć dzisiejszy wieczór. Simon wiedział, że nie wróci przed dwunastą, jak mówił rodzicom.

Pili, gadając co jakiś czas z kimś, aż do momentu, gdy Eliot umilknął w połowie zdania:

– Mama mnie zabije, jeśli wró...

Zapatrzył się na wpół zranionym, to na wpół złym wzrokiem przed siebie, więc zanim w ogóle Simon się odwrócił podejrzewał kogo ujrzy. Podążył za blondynem, napotykając spojrzeniem Liama, który śmiał się radośnie, gadając z tym swoim nowym chłopakiem, którego rudzielec nie kojarzył. Zacisnął pięści, widząc, jak chwilę później pocałował krótko tego nieszczęśnika, co było wystarczające, by zdeptać ostatnie okruszki złamanego serca Eliota.

Tak przynajmniej widział wszystko już całkiem podpity Simon, który wkurzony nie myśląc nad tym wiele, sięgnął po najbliższą butelkę – którą okazała się cola – i ruszył w stronę Jeffreya, nie zważając na nawoływania blondyna. Mało subtelnie odsunął tego biedaka od Liama i niby przypadkiem potknął się i jakoś tak niespodziewanie przechylił napój, przy tym stając na palcach. Wylał na twarz, no i przy okazji koszulkę chłopaka, całą zawartość.

Nie byłby sobą, gdyby nie pochlapał się samemu chociaż trochę, ale zignorował mokry rękaw dżinsowej kurtki, widząc otwierające się szeroko oczy nastolatka. Z początku okazywały zdumienie, powoli przeistaczające się w złość.

– Ups. – Simon wzruszył ramionami, uśmiechając się idiotycznie.

Zszokowany Jeffrey spojrzał trochę w dół i z gniewnym wyrazem twarzy postąpił krok do przodu, widocznie chcąc wyjaśnić sobie sytuacje z Simonem, z którego w jednej chwili uleciała odwaga. Rzecz jasna Thorn, jak to on nie przemyślał do końca tego, że przecież Liam bardzo dobrze go zna i nawet on połączył dość szybko fakty, zwłaszcza, gdy spojrzał na Stairsa, który położył dłoń na ramieniu rudego. Mała zemsta za przyjaciela, ot co.

– Cześć, Liam, pa, Liam – rzucił szybko blondyn i popchnął niższego chłopaka.

Nie wiedzieć czemu, pobiegli jakby ktoś ich gonił, mimo że większość ludzi nawet nie zauważyła incydentu, a były chłopak Eliota... no cóż, będzie musiał się umyć i tyle. Czuli się jak uciekinierzy na filmach akcji. Przed ostatnim zakrętem prowadzącym do wyjścia, blondyn szybko podbiegł do blatu z trunkami, zabierając sprawnym ruchem dużą, nieotwartą butelkę jakiegoś taniego alkoholu. To był w końcu ciężki dzień.

W akompaniamencie śmiechów ich, jak i innych wybiegli z domu Otisa, truchtając jeszcze kilkadziesiąt metrów, dopóki zdyszani nie padli na chodnik, obok przystanku.

Na ich szczęście, bo głupi zawsze je ma, a oni byli totalnymi idiotami, ostatni miejski autobus przyjechał dziesięć minut później, dając im czas na odsapnięcie po maratonie. Wsiedli, ciągle się śmiejąc i chowając alkohol pod kurtkę rudego, by nie mieć problemów. Wysiedli koło bliskiemu ich sercom placu zabaw, gdzie o tej godzinie nie było żadnych dzieci. Usiedli w piaskownicy ramię w ramię. Któryś co jakiś czas rył butem w piasku lub przesypywał go między dłońmi.

Ach, wspomnienia...

Simon czuł wibrację w kieszeni, ale wiedział, że to jego mama wydzwania, dlatego wyłączył go całkowicie, nawet nie spoglądając na liczbę nieodebranych połączeń czy godzinę. Podejrzewał, że było po północy. Był młody – chciał się wyszaleć.

– Zwariowałeś, on jest od ciebie, idioto, wyższy o dwadzieścia centymetrów – zaśmiał się blondyn. – Gdyby się wkurzył, to wyszedłbyś stamtąd z siniakiem pod okiem.

Wziął porządny haust gorzkiego alkoholu. Podał butelkę Simonowi, który również przechylił i napił się zawartości.

– Należało mu się. Trzeba było cię nie ranić. Zresztą siniak ładnie by komponował się z moimi oczami – powiedział.

Zaśmiali się oboje.

Eliot patrzył tak na profil rudzielca, uśmiechając się. Wiedział, że może na niego liczyć, chociaż miał idiotyczne i nieprzemyślane pomysły. Spojrzał na jego jasne dłonie, które obejmowały ciasno szyjkę butelki, najpewniej całe się lepiły od coli. Nie wierzył, że znalazł kogoś, na kim będzie mu tak zależeć, kogoś, dzięki komu nawet w najgorszych chwilach zacznie się uśmiechać. Simon Thorn miał w sobie to coś, co go przyciągało i bardzo się z tego cieszył.

Wyrwał mu butelkę z dłoni, za co dostał cios w bok. Skrzywił się, opróżniając zawartość. Zamglonym wzrokiem wpatrywał się w szkło, by zaraz wyrzucić je przed siebie, co z dziwnych i nieznanych powodów rozbawiło pijanego piętnastolatka obok. Wybuchnął dzikim, niepohamowanym śmiechem, opierając głowę na ramieniu blondyna.

– Jestem pijany, mama mnie zabije, Eli – parsknął.

– Mnie też. W sensie moja, ale twoja też w sumie, tak – zaplątał się.

Po pierwszej chwiejnym krokiem ruszyli do domów, szykując się na awanturę.


~*~

Nie popieram alkoholizacji xD

PrzyjacieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz