Siedemnaście lat i kilka miesięcy

5.7K 597 237
                                    

Simon obracał mapę w każdą stronę, próbując opanować narastające wzburzenie. Ostatecznie zgniótł ją i wrzucił do schowka w aucie rodziców Stairsa, który widząc zachowanie przyjaciela, wywrócił oczami.

– Wiesz, mogłeś użyć mapy w telefonie.

Rudzielec mógł przysiąść, że zaczyna mu drgać powieka, więc przymknął oczy. Wdech i wydech, Simon – powtarzał do siebie w myślach. Nałożył na wargi wątły uśmiech i odwrócił się twarzą do kierowcy.

– Och, nie mogłem, bo ktoś – teatralna pauza – nie wziął ładowarki, a mi padła bateria. – Zirytowany założył ręce na pierś.

Eliot prychnął.

– Trzeba było go naładować. Zresztą, w ogóle nie byłoby tego problemu, gdyby ktoś – kolejna teatralna pauza – nie grał w jakieś durne układanie klocków cały wieczór, zamiast się pakować.

Simon westchnął i spojrzał za szybę, gdzie lało. W ogóle nie zapowiadało się na cudowny weekend ze znajomymi. On, Eliot, Lindsay, jej dwie koleżanki i David mieli pojechać pod namiot niedaleko za miastem. Niestety nie wiedzieli, gdzie dokładnie i kolejne minuty spędzali na kręceniu się bez sensu. Mieli jechać za autem Davida, ale nie wiadomo kiedy zgubili znajomych.

– To chyba żarty – mruknął pod nosem Eliot.

Thorn oczywiście zrozumiał od razu, o co mu chodzi. Na niebie oprócz deszczu pojawiły się gęste, ciemne chmury i pioruny. Tak, rozpętała się burza. Simon wiedział co zaraz nastąpi, nim blondyn chociażby otworzył usta.

– Musimy zjechać, nie jeżdżę w burzy – powiedział jego przyjaciel, rozglądając się za jakimś zjazdem.

Eliot Stairs był najnudniejszym, najwolniejszym i najbardziej przepisowo jeżdżącym kierowcą, jaki żył na tej planecie. Simon spokojnie mógłby się o to założyć, nawet o ciastka, a to już coś znaczyło. O ile w deszczu jeszcze nie miał sprzeciwów – mimo że poruszał się żółwim tempem – to kiedy była burza Eliot zwyczajnie odpadał, co niezmiernie irytowało rudzielca.

Nie miał siły się nawet z nim kłócić, gdy siedemnastolatek zajechał pod małą przydrożną knajpkę i tej samej wielkości sklepik zaraz obok. Blondyn zaparkował, wyłączył silnik i odetchnął głęboko. Simon przyjrzał się jego zirytowanej twarzy i parsknął.

– Idę do sklepu. Chcesz coś? – spytał Stairs.

Thorn uśmiechnął się i nawet nie musiał mówić.

– No tak – uniósł kącik ust – ciastka.

Rudy pokiwał ochoczo głową i rozsiadł się wygodnie, wiedząc, że trochę pobędą na tym „parkingu". Sięgnął do boku drzwiczek po przeciwnej stronie i wyciągnął telefon blondyna. Napisał krótką wiadomość do Lindsay, informującą o sytuacji. Nie czekał też, aż odpisze, tylko odrzucił komórkę. Widząc fatalną pogodę, wzdrygnął się i jęknął.

Miało być tak fajnie, a wyszło jak zawsze.

Gdy zrobiło mu się niewygodnie, a pasy zaczęły uwierać, odpiął je, wysiadł z auta i szybko przebiegł do drugich drzwiczek i wpakował się na tył samochodu, gdzie było o niebo lepiej. Wywalił kilka papierków i pustą puszkę po coli na podłogę pojazdu i wygodnie rozłożył się na siedzeniach.

Blondyn wrócił i rzucił w przyjaciela paczką jego ciastek, niestety ten je złapał i nie trafił go w głowę, jak marzył. Usiadł obok rudzielca, otworzył swoje czipsy i napił się taniego energetyka. Podał później puszkę Simonowi, który również wziął łyka.

Napojeni i najedzeni zaczęli rozmawiać o wszystkim i o niczym. Eliot wiele razy myślał, czy jego kumpel nie ma przypadkiem jakichś robaków, bo wiercił się zawsze niesamowicie. Tak było i tym razem, znowu zresztą.

Thorn ostatecznie położył się, nogi układając pod dziwnym kątem na siedzeniu przed nim, a głowę na brzuchu blondyna. Eliot jęknął niechętnie, a rudy zaśmiał się głośno. Kiedy uznał, że jednak to niezbyt wygodne podkurczył nogi pod sobą, tym samym bardziej wtulając się w przyjaciela, który wpatrywał się w niego z dziwnym wyrazem twarzy.

Czuł ciepło jego ciała, gdy policzkiem stykał się z koszulką Stairsa, co było śmiesznym uczuciem. Wiele razy leżeli w ten sposób, gdzie wyższy chłopak stanowił jego własną, miękką poduszkę. Wiele razy byli tak blisko siebie. Wiele razy Eliot żartował z jego włosów, wiele razy ciągnął za nie, ale nigdy ich nie... głaskał.

Tak, jak teraz.

Simon na chwilę zastygł, nie bardzo wiedząc, czy zaśmiać się, strącić jego dłoń, a może po prostu zacząć jakąś rozmowę. Mimo pomysłów nie zrobił nic. Pozwolił blondynowi na jego działania, które były... fajne? Thorn nie umiał ubrać w słowa tego, co czuł.

To chyba było fajne, a może miłe, a może bardzo, bardzo miłe.

W brzuchu coś mu się ścisnęło i przez chwilę zastanawiał się, czy te ciasteczka nie były przypadkiem przeterminowane, ale to było inne uczucie. Przyjemniejsze.

Na zewnątrz szalała okropna burza, gdy w środku umysłu Simona Thorna działo się coś podobnego do tego zjawiska.


***

Boziu, oni to takie moje kochane dzieci.


PrzyjacieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz