Miasto 96.
Pustka, wszędzie pustka. Nic nie pozostało po za suchą ziemią. Suchą i pękającą ziemią. Jednak po środku tej pustki było miasto. Chociaż budynki, wieżowce nie wyglądały jak wcześniej. Miasto ogólnie wyglądało jakby wojna przebiegła po nim, niczym dziecko, które zniszczyło zamek z piasku w piaskownicy. Budynki ledwo się trzymały na swoich fundamentach. Wieżowce schylały ku upadkowi. Trawa wyrastała z dziur ulic, drzewa rosły w budynkach. Wyglądało to jakby tylko zieleń przyrody czuła się tam najlepiej i była jedynym mieszkańcem tego miasta. Jednak było inaczej. Miasto 96, nazwane przez Red Leadera, było doskonałą kryjówką, jak i domem dla wszystkich rebeliantów, czyli wszystkich, którzy należeli do Green Army. Ludzie żyli tam spokojnie. Z dala od rządów Red Leadera z dala od wojen jak i świata. Mieszkańcy, bo tak można ich nazwać, byli w zasadzie rolnikami. Z tego żyli i z tego się utrzymywali. Pomimo, iż gleba po za murami miasta nie była dostatecznie żyzna, wręcz w ogóle się nie nadawała do upraw, tak w mieście w niektórych miejscach można było zauważyć parę pól uprawnych, dość w niewielkich rozmiarach. Wszyscy tam żyli w zgodzie. Na pozór, Miasto 96 przypominało raj. Niestety, tylko na pozór.
Nie daleko od głównego wejścia znajdowała się brama. Przy bramie zawsze wartowało przynajmniej dwóch rebeliantów. Dobrze wyszkoleni przez Green Leadera. Zazwyczaj nikt z Red Army nie odważył się podejść do poobijanej od kul , jak i już trochę zardzewiałej bramy. Więc na ogół wartownicy się nudzili, kolokwialnie mówiąc. Jednak ich spokój przerwał nadjeżdżający wóz. Obaj wartownicy spojrzeli na zbliżający się z dość dużą prędkością samochód. Był to pancerny, dobrze zbudowany samochód. Z boku drzwi można było zauważyć symbol Green Army. Symbol ukazywał zieloną różę, owiniętą w czerwony cierń. Ten symbol miał pokazywać, jak Green Army walczy z okrucieństwem Red Leadera, iż pomimo przegranej bitwy, to wojnę wygrają oni. Obaj wartownicy szybko otworzyli bramę, po czym zasalutowali. Opancerzony samochód nie zatrzymał się, tylko z szybką prędkością wjechał na teren Miasta 96. Samochód jechał w dobrze znane mu miejsce. Kiedy dojechał zatrzymał się, przed budynkiem, który schylał się jakby oddawał ukłon. Z przodu auta wyszło dwóch rebeliantów, Andrea i Rick. Andrea był z pochodzenia Włochem, zaś Rick z pochodzenia Irlandczykiem. Obaj byli tego samego wzrostu. Andrea bardziej wysportowany niż Rick, za to Rick miał lepszą celność niż Andrea. Rick miał krótkie ciemno-blond włosy, zaś Andrea miał bardzo ciemne włosy, gdzie zawsze zawiązywał je w słabą kitkę. Irlandczyk wyglądał bardzo młodo, zaś Włoch przez swoją krótką brodę, wyglądał na starszego, chociaż w rzeczywistości to Rick był starszy. Pomimo różnic, jaka była pomiędzy niby, mężczyźni bardzo dobrze się dogadywali. Obaj wysiedli z auta, gdzie odrazu skierowali się do wejścia nachylonego budynku. Stanęli i czekali. Z miejsca pasażera wysiadł kolejny mężczyzna. Miał długi płaszcz, bardzo podobny do Red Leadera. Jednak z tyłu na plecach, widniał symbol Green Army. Na lewym oku mężczyzny była przepaska. Prawą rękę zawsze miał schowaną pod płaszczem. Odkrywał ją tylko w trakcie walki. Była to bardzo podobna mechaniczna ręka do Red Leadera, jednak była cała koloru zielonego metalu. Tak, dobrze wszyscy się domyślacie. Był to Edd. Brązowowłosy wszystkie te części skopiował od tajnych akt, które wcześniej przed wybuchem pożaru w domu, gdzie myślał, iż zginął Tom ukradł. Wiedział zielonooki, iż żeby pokonać wroga, trzeba samemu się nim stać. Bardzo szedł w zaparte, aby ogień zwalczać ogniem. Edd wszedł odrazu do budynku, gdzie z anim weszli Rick i Andrea. Kiedy weszli do budynku, na samym środku były po obu stronach schody, które prowadziły na pierwsze piętro. Mężczyźni weszli po prawej stronie, gdzie Rick trzymał się barierki, z czego Andrea zaśmiał się. Rick tylko skarcił go wzrokiem, jednak się nie zatrzymywali. Edd nie zareagował na zachowanie z tyłu mężczyzn tylko odrazu skręcił w prawo. Wzdłuż korytarza można było zobaczyć różne portrety. Jednak to nie były portrety żadnego z rebeliantów, a już tym bardziej Edda. Były to portrety rodziny, która mieszkała w tym domu przed rozpoczęciem się wojny. Zielonooki nie ściągał ich, chciał aby przypominały dla kogo i za kogo walczą. Edd wszedł do pokoju, który był na samym końcu tego korytarza. Na środku tego pokoju był stół. Dość sporych rozmiarach stół. Jednak na tym stole nie można było dostrzec porządku i ładu. Wszędzie walały się jakieś dokumenty, mapy, czy plany. Po lewej stronie od stołu była jakby tablica. Na tej tablicy też jak na stole porządku nie było. Po lewej stronie od stołu, były biurka, gdzie zazwyczaj były zapełnione od innych rebeliantów, czyli naukowców, czy strategów. Dzisiaj nikogo tam nie było. Pomimo, iż Edd chce się upodobnić do Torda, aby go pokonać, to jednak tam w środku dalej jest tym samym Eddem, co wcześniej. Jego ludzie mają wolne. Pomimo, iż trwa wojna. Wie, iż spędzenie tego chociaż jednego dnia z rodziną, będzie najlepszym sposobem aby ich zmotywować. Edd wszedł głębiej do pokoju, gdzie za nim weszli Rick i Andrea.
- Gdzie jest Paul?- zapytał się Edd do tych dwóch z tyłu jakby mieli wiedzieć. Obaj pokiwali głową, iż nie wiedzą. Zielonooki westchnął- Miał czekać tutaj na mnie..
- Pewnie na papieroska se wyszedł, sir- powiedział Rick siadając wygodnie przy stole dając nogi na ten stół.
-Spokojnie, sir. Na pewno Paul zaraz przyjdzie- powiedział Andrea podchodząc do Ricka i zrzucając jego nogi ze stołu, i patrząc na niego wzrokiem błagalnym, aby się zachował.
-Ej!..- krzyknął Rick, po czym odrazu uspokoił się siadając już bardziej wyprostowanym na krześle- Andrea ma racje, pewnie już biegnie tutaj, aby przeprosić za swoje spóźnienie -powiedział Rick chcąc uspokoić zielonookiego. W tej chwili akurat wparował Paul, dysząc niczym smok. Wszyscy spojrzeli na brewego.
- Hah.. Je-..hah..- nie mógł się wysłowić brewy, gdyż na prawdę biegł, a kondycja przy paleniu nie jest zbyt dobra.
- A nie mówiłem?..- powiedział zadowolony z siebie Rick, gdzie Andrea spojrzał na niego. W końcu Paul wziął jeden głęboki wdech, po czym przy wydechu się wyprostował.
- Przepraszam za spóźnienie, jestem..- powiedział Paul podchodząc do Edda. Zielonooki uśmiechnął się, gdzie poklepał go po plecach, kiedy był już blisko.
-Nic się nie stało, pytanie..- spojrzał na brewego- Czy masz, te dokumenty?
-Oczywiście- uśmiechnął się brewy do Edda, gdzie odrazu rzucił te dokumenty na stół.
Na korytarzu, było słychać dyskutowanie jak i obmyślanie planu za drzwiami. Korytarz stawał się dłuższy, gdzie echo ich rozmowy roznosiło się. Jednak po za budynkiem, nie było już nic słychać. Jedynie ćwierk ptaków i bawiących się dzieci. Życie w mieście 96 upływało bardzo spokojnie, nie wiedzieli jednak, iż są cały czas w bezpiecznej odległości obserwowani.
-1062 słów-
YOU ARE READING
Proszę, nie... II ( TomTord)
FanfictionKontynuacja pierwszej części"Proszę, nie.." Minęło 10 lat od wydarzeń. Tord tak jak obiecał wychowywał Marcusa jak własnego syna, nie mówiąc nic o prawdziwym jego ojcu. Matt zapadł się pod ziemie i słuch o nim zaginął. Edd i Paul stali się rebeliant...