pustka

36 6 0
                                    


Czasem ogarnia mnie pustka.
Czuję, że zapewne nie tylko ja tak mam.
Jednak kiedy świat wokół zdaje się zamieniać w szarą próżnię, ostatnim nad czym zastanawiać bym się mogła to pytanie, czy tylko mnie czasem pochłania to uczucie.
Wpatrywanie się w jeden punkt, ignorując wszystkie inne mnie  otaczające, pozwala mi popadać w jeszcze większą zadumę.
Bo ja przy dumaniu nie myślę.
Nie, nie dymaniu.

Dla mnie dumanie jest pustką.
Zawieszeniem.
Kiedy obok znajdują się inne punkty wykazujące funkcje życiowe (czytaj ludzie, ale chciałam zabrzmieć jak filozof),
najczęściej spotykam się z jednym pytaniem.

- Zuza, co taka smutna, uśmiechnij się, stało się coś?

Nie chce mi się za każdym razem tłumaczyć rozległości mojej zadumy, oraz jej braku hamulców skutkujących pojawianiu się kiedy zechce. Po chwili akceptuję jej obecność i pozwalam jej na wiele.

Jednak.

Są granice droga zadumo.
Jeśli nie łączysz sił z potokiem łez i chęcią zalania mnie nim, to okej.
Często zastanawiałam się dlaczego nie pozwalam sobie na płacz nigdzie indziej, niż w przestrzeni zamkniętej, którą znam.
Dlaczego przed wyjściem na trening szybko ścieram łzy, biegnę do lustra sprawdzić stan zaczerwienienia twarzy, dmucham w chusteczkę z próbą wydalenia przez nos wszystkich smutków i uśmiecham się sztucznie kilka razy do odbicia, by wyglądać, tak jak przez większość czasu.
By wyglądać, tak żeby nie zadawali pytań.

Jednak kiedyś zrozumiałam.
Nie muszę zatrzymywać swoich łez.
Jednak.

Nie mogę się dziwić czując spojrzenia ludzi, czy słysząc pytania.
Kiedyś czułam, że powinnam być wiecznie szczęśliwa, bo jeśli ludzie mnie taką poznali, to taką chcą widzieć.
Może tak jest łatwiej dla nich, dla nas samych?
Kolega widząc mnie zadumaną zapytał kiedyś, czy ja mam  w ogóle jakieś problemy?
Totalnie mnie zaskoczył.
Tak, każdy je ma.

Byłam tak zwanym komikiem klasowym.
To ja byłam tą wiecznie uśmiechniętą, opowiadającą najsuchsze suchary, starającą się zawsze jakoś pomóc, rozweselającą.
Po gimnazjum przestałam czuć taką potrzebę.
Bo jeśli jest mi źle, to nie muszę przed nikim udawać, że jest inaczej.

Nie muszę się także tłumaczyć.
Nikomu.

Zaczęłam zatapiać się w muzyce. Czasem najgłośniejsze dźwięki wydają się być najcichsze.

Po jakimś czasie pytania ustały, a ludzie być może zrozumieli, że lubię dawać się pochłaniać mojej zadumie.
Wiedzą, że kaloryferami na niektórych przerwach zaopiekuje się moje zgarbione ciało.
Co nie koliduje z moim naturalnym optymizmem i karuzelami śmiechu, występującymi tylko w szczerej formie.

Bajo!

Ubojnia motyliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz