Co roku, tego samego dnia, zdarzał się mały cud w kwestii punktualności mojej osoby. Tego wyjątkowego dnia, zawsze wychodziłam przed czasem, przygotowana, jak nigdy, z zegarkiem na nadgarstku, co też było rzadkie – zazwyczaj nie nosiłam zegarków. Zawsze tego dnia, stawałam się na kilka godzin inną Minso, która była wcieleniem punktualności i nadgorliwości.
Gdy dzień się kończył, wracałam do szarej rzeczywistości, zdejmowałam zegarek, który czekał do następnego ważnego dnia, a na umówione spotkania przychodziłam idealnie o czasie, albo lekko spóźniona, bo nigdy nie umiałam wyjść z domu o szybciej ustalonej godzinie. Poczułam się smutna, te dzień zawsze skłaniał mnie do większej melancholii niż zwykle, do retorycznych pytań, na które nie znałam odpowiedzi.
Kiedy stałaś się taka smutna Minso? W którym momencie straciłaś swoją radość do życia i do wszystkiego co cię otacza?
Chcąc tak bardzo wcielić idealny plan życie zatraciłaś samą siebie, czy może te ambicje były zbyt wysokie i teraz zbierasz ich marne żniwa?
Podmuchy wiatru przybierały na sile z dnia na dzień. Szłam powolnym tempem chcąc przeciągać tamten moment jak najbardziej się tylko dało. Jesień powoli przygotowywała się do odwiedzenia Seulu, musząc wreszcie zastąpić lato, które musiało uszczęśliwić swoim ciepłem ludzi z innych zakamarków świata. Mimo tego, gdy patrzyłam w niebo, wciąż było wesołe i przyjemne dla oka. Obserwujesz cały ten miastowy chaos i dalej jesteś takie spokojnie, jak to robisz niebo? — spojrzałam na wyrastający z horyzontu budynek, czując wyraźnie narastającą we mnie trwogę. Przymknęłam oczy i przyspieszyłam tempa, chcąc wyrzucić powracające jak bumerang wspomnienia, zawsze wracające w tym miejscu.* * *
Kobieta o ciemnych włosach, idealnie spiętych w niski, gładki kucyk z pojawiającymi się powoli pierwszymi zmarszczkami na twarzy, przeglądała w skupieniu najróżniejsze strony w poszukiwaniu odpowiednich miejsc do zamieszkania za granicami miasta. Co jakiś czas podnosiła ze zdziwienia brwi, które po chwili opadały na dół, a jej twarz znowu przybierała pokerowy wyraz. Obok niej siedział mężczyzna, powoli siwiejący, ale jak zawsze zwykł mawiać, starzejący się z godnością. Jego żona podkreślała zawsze, że był jak wino – im starszy tym lepszy i przystojniejszy. Nie mieszkali w luksusowym budynku, ale ich skromny dom zawsze miał w sobie to rodzinne, ciepłe ognisko, w którym ich dziecko czuło się dobrze. Nie chciało opuszczać, tak dobrze znanych, czterech ścian. Wyglądając zza sterty książek w stronę swoich rodziców, którzy pochłonięci byli planowaniem najlepszej przyszłości dla swojego jedynego dziecka. Przecież nie mogła ich zawieść.
* * *
Otworzyłam drzwi, chcąc wejść do budynku ledwo zauważoną. Po przekroczeniu progu, uderzył mnie dobrze znany lawendowy zapach, którym pryskano korytarze, dla większego komfortu odwiedzających. Nienawidzę tej cholernej lawendy. Podchodząc powoli do recepcji, przed którą ustawiła się pokaźna kolejka, ściskałam pasek od torebki, dodając sobie w jakikolwiek sposób otuchy. W oczekiwaniu na swoją kolej, zaczęłam skupiać się na wnętrzu przestronnego lobby, którego wygląd zmieniał się niemal co roku. Wiesz dokładnie co się zmienia, recepcjoniści na pewno też cię tu już kojarzą.
Lobby było urządzanie w różnych odcieniach brązu, mieszającego się z bielą. Sprawiało to wrażenie lekkiej elegancji i minimalizmu. Zielone, wielkie kwiaty ozdabiały opuszczone kąty, ocieplając swoją obecnością pomieszczenie. Co roku były coraz większe, chyba ktoś dobrze opiekuję tutejszymi roślinami, szybko rosną. Podłoga była utrzymana w ciemnym odcieniu. Kontrastowała w ten sposób z jasnymi ścianami, wydawało mi się, że przez to pomieszczenia wydawały się jaśniejsze. Zupełnie jakby przyciągały w ten sposób więcej promieni słonecznych, które nie raz potrafiły dodać mi choć trochę otuchy, gdy znajdywałam się w tym miejscu. Kolejka poruszała się szybko, a z zamyślenia wyrwała mnie recepcjonistka o miłym wyrazie twarzy, dawałam jej na oko taki sam wiek jaki miałam ja. Uśmiechała się radośnie, przez co od razu zwróciłam uwagę na żywy odcień jej czerwonej szminki i śnieżnobiałych zębów. Była bardzo piękna. Gestem głowy zaprosiła mnie do swojego stanowiska.

CZYTASZ
Pianist
Fanfiction„Gdybym tamtej nocy zostawiła go na zimnej ulicy, prawdopodobnie sumienie nie dałoby mi spokoju na długo, a moje życie wciąż było by tak samo nudne i monotonne. Zabierając ze sobą bezbronnego człowieka, zaprosiłam do domu demona, który przekroczył n...