1. Puszka Pandory

4.5K 94 58
                                    

- Dwa razy latte karmelowe na kostkach lodu z mlekiem bez laktozy - uśmiechnęłam się miło do starszej kobiety za ladą. - O i na wynos poproszę.

Pani Warren była właścicielką niewielkiej kawiarni blisko mojego domu. Przychodziłam tutaj o wiele częściej niż chciałabym się do tego przyznać. Zazwyczaj po to, żeby odpocząć od swojego domu w którym wciąż nie czułam się zbyt komfortowo i poczytać książkę, albo po prostu popatrzeć za okna, podziwiając przy tym cisze i krajobraz. Mimo, że listopad już się kończył - pogoda w Portland wciąż była całkiem przyjazna. Doświadczaliśmy prawdziwej złotej jesieni, która swoimi kolorami wprawiała mnie w ciągły zachwyt.

- Nie jest już za zimno na mrożoną kawę kochanie? - zapytała, wpatrując się we mnie przyjaznym spojrzeniem.

- Mamo, jej lodowate serce nie zniosłoby ciepłej kawy.

Niska blondynka przeszła obok mnie z pełną tacą brudnych naczyń, puszczając mi przy tym oczko, na co jedynie westchnęłam z przekąsem. Iris Warren. Często pomagała swojej matce w prowadzeniu kawiarni i również chodziła do mojego liceum tylko, że do niższego rocznika. Miała krótkie proste włosy, niebieskie jasne tęczówki i niesamowicie pozytywna aurę. Poznałyśmy się kiedy przez przypadek spowodowałyśmy nie małą katastrofę, zderzając się gdy niosłam dwie kawy, a ona pełną tacę innych rzeczy. Od tamte pory mogłyśmy nazwać się koleżankami, ale poza tym miejsce - nie łączyło nas nic specjalnego.

- Oj dziecko, bądź milsza - kobieta pokręciła głową z dezaprobatą, nabijając na kasę moje zamówienie i wydając mi resztę.

- Ale to prawda. Zimne suki tolerują jedynie kruszony lód - Veronica oparła się łokciami o blat, przekrzywiając głowę w moją stronę.

To właśnie była moja najlepsza przyjaciółka. Veronica Miller. Chociaż wciąż zastanawiałam się czemu. Oprócz wspólnego poczucia humoru, rozumieniu naszego wspólnego sarkazmu i byciu totalnymi przeciwieństwami - nie łączyło nas nic specjalnego. Ale czy przypadkiem nie o to chodziło w tym najdziwniejszych i najlepszych przyjaźniach?

- Wow, ty to zawsze wiesz jak się zachowywać w miejscu publicznym - przewróciłam oczami.

- Przecież nie ma tutaj nikogo prócz nas - wskazała dłonią na puste wnętrze kawiarni.

- Nas, pani Warren i Iris - poprawiłam ją.

Dziewczyna wyszczerzyła zęby, całkowicie nic sobie z tego nie robiąc. Przysięgam ona nie potrafiła nigdzie się zachować, jak na normalnego człowieka przystało.

- Już się przyzwyczaiłam do tej niewyparzonej buźki - kobieta spojrzała na Ronnie, rozczulonym wzrokiem, podając nam napoje. - A teraz zmykajcie. Miałam zamykać już pół godziny temu - dodała ze śmiechem.

Mówiłam już jak bardzo ją uwielbiałam? Często gdy ruch był mały, a dni ponure, kawiarnia zamykała się wcześniej. Chyba, że my w niej siedziałyśmy. Wtedy kobieta pozwalała nam zostawać w niej trochę dłużej, nie chcąc sprawiać nam przykrości. Odwdzięczałyśmy się pomaganiem w sprzątaniu, albo weekendową pracą za darmo.

- Przepraszamy! - zawołałam, wychodząc z budynku.

Podeszłyśmy pod starą Toyotę brunetki. Oparłyśmy się o jej maskę, przypatrując się już świątecznie ozdobionej kawiarni, jeszcze nie gotowe aby odjechać. Wzięłam duży łyk swojego kofeinowego napoju, głośno przy tym wzdychając. Czułam się coraz bardziej zmęczona, a miałam jeszcze tak wiele rzeczy do zrobienia.

- Czemu mam wrażenie, że wcale nie masz ochoty tam jechać?

- Może dlatego, że nie mam? - posłałam jej głupkowaty uśmiech, jakby właśnie rozszyfrowała największy sekret Stanów Zjednoczonych Ameryki, który przed nią odkryła już cała reszta świata.

Torn between existenceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz